Przejdź do głównej zawartości

Filmy, które obkładają serce plasterkami miodu


Mojej przyjaciółce zdarza się powiedzieć o filmie, że jest 'cieplutki'. Mnie na początku to słowo bardzo drażniło i zakazałam tej biednej kobiecie używania tego terminu przy mnie. Tymczasem teraz tonę w oczku wodnym, które sama sobie wykopałam i szukam na oślep odpowiedniego synonimu, bo właśnie takie filmy chcę w tym poście opisać. Cieplutkie. Takie, po których seansie (a niejednokrotnie i w trakcie) czujemy dobre rzeczy w serduszku, wszechogarniające nasz organizm szczęście, komfort i spokój. Trochę takie hygge. Tak, zdecydowanie hygge. Czujemy, że dany film nas do siebie przytula, przykrywa kołderką i obkłada nasze serce plasterkami miodu. Osiągamy wewnętrzną równowagę. 

Część z tych filmów jest komediami, które dostarczają szczęścia w dość nieskomplikowany, acz doceniany przez wszystkich sposób. Pozostałe są również dość lekkie i przyjemne, ale są już trochę poważniejszymi dramatami, a ciepełka dostarczają poprzez wytworzenie niezwykłego klimatu gorącego lata i wakacji. Aż pragniemy zanurzyć się w świat przedstawiony i wraz z bohaterami przeżywać przygody. 


Córka trenera

Już po raz kolejny, niespodziewanie doceniłam polskie kino alternatywne. Tylko tym razem nie obejrzałam filmu przypadkiem, a z pełną świadomością. Jakoś tak czułam, że Córka trenera mi się spodoba. Od pierwszej sceny. Chyba urzekła mnie w tym filmie taka ludzka zwyczajność, naturalność, prostota. Czysta, pozbawiona maniery gra aktorska całej obsady, ale przede wszystkim Jacka Braciaka i Karoliny Bruchnickiej to jedne ze składowych  wspomnianej naturalności. Poza tym ta sielska atmosfera gorącego lata, pełnego słońca, jezior, lasów, zimnych napojów i bzyczących komarów. Miałam wrażenie, że siedzę sobie w sosnowym lesie przed domkiem letniskowym, w stroju kąpielowym i popijam zmrożoną lemoniadę. Ale rozmarzyłam się, a mimo uroczych widoczków i beztroskiego klimatu upalnego lata, życie głównej bohaterki wcale tak beztrosko nie wygląda. Trenowana przez ambitnego ojca, spędza wakacje, jeżdżąc wraz z nim po różnych miejscowościach w Polsce, celem uczestnictwa w zawodach tenisa ziemnego. Ojciec nie przepuści żadnego turnieju. Jest zafiksowany na trenowaniu córki, nie specjalnie zważając na jej uczucia, chęci i potrzeby. A potrzeby nastolatki, to nie byle co, wiadomo. A gdy na horyzoncie pojawi się, co gorsza, osobnik płci przeciwnej, który broń Boże może jeszcze przypaść córce do gustu? Lepiej nawet nie myśleć. Jedno jest pewne - ojciec zrobi wszystko, by uratować karierę córki przed... no właśnie, przed czym? 


Eurovision Song Contest: Historia zespołu Fire Saga

Ojejku. Ten film jest taki uroczy. Jednocześnie tak bardzo kiczowaty i naiwny, ale uroczy. Nieważne czy ktoś lubi fenomen, jakim jest Eurowizja, myślę, że na tym filmie po prostu będzie się dobrze bawił. Wypełniony jest on muzyką rozrywkową, która momentalnie wpada w ucho, cekinami, brokatem, całkiem śmiesznymi gagami i żartami oraz uroczymi szkockimi i islandzkimi krajobrazami. Poza tym piękna Rachel McAdams i prześmieszny Will Ferrell (choć wątek romantyczny między nimi jest nierealistyczny as hell) oraz cudowny Dan Stevens, który nie dość, że jest niesamowicie przystojny, to jeszcze mega śmieszny, w roli rosyjskiego wokalisty. Jest kilka scen, z serii komedii absurdu, na których serio szczerze się uśmiałam, więc jeśli chcecie coś lekkiego, muzycznego i kolorowego na te szare jesienne dni, to idźcie w historię Fire Sagi!


Niezwykle lato z Tess

Jest to niesamowicie uroczy, holenderski film familijny, przy oglądaniu którego również uderzy was wakacyjny vibe i to taki mocny. Opowiada o pewnej rodzinie, która spędza wakacje w nadmorskiej miejscowości. Główny bohater to dziesięciolatek - Sam, który postanawia nauczyć się radzenia sobie z odosobnieniem i izolacją, gdyż jak na dziesięciolatka ma dość dekadenckie myśli o przemijaniu, wadach nadmiernego przywiązywania się i samotności. Wykonuje więc codziennie kilkugodzinne treningi, spędzając czas w doborowym towarzystwie - sam ze sobą. Tylko czy aby na pewno takie działanie przyniesie mu realną korzyść? I czy powinniśmy, jako istoty z natury społeczne, na siłę uciekać od innych ludzi? Szczególnie że na horyzoncie u chłopca pojawiają się nowe, potencjalne przygody, przyjaciele, a może nawet pierwsza miłość? Jakby się zastanowić Niezwykłe lato z Tess, jak na przyjemne, niewymagające, letnie kino familijne, porusza całkiem sporo ważnych i mądrych wątków, a nawet skłania do refleksji. Choć robi to oczywiście w niezbyt skomplikowany i jaskrawy sposób. Mimo wszystko - jeżeli gdzieś uda się Wam go dorwać, obejrzyjcie. Jest w tym filmie coś wyjątkowego, ma pozytywny klimat, a niektóre sceny naprawdę bawią. 



Czy leci z nami pilot?

Klasyczna komedia. Z cyklu tych z niestarzejącym się humorem. Po prostu przezabawna. Oglądałam z rodzicami i śmialiśmy się równo. A fabuła taka: załoga oraz pasażerowie ulegają zatruciu pokarmowemu i zaczynając padać niczym muchy. Największy problem jest w tym, że wśród zatrutych są też piloci. I co teraz? Czy "automatyczny (dmuchany) pilot" uratuje sytuacje i ocali pasażerów? Mam wrażenie, że tytuł filmu zna totalnie każdy, ale niewiele osób tak naprawdę tę komedię oglądało. Poprawcie się proszę i zasiądźcie wraz z rodziną do telewizora. Ataki śmiechu gwarantowane! A w ogóle to reżyserami są typy od Nagiej broni, a to już pewnie prędzej kojarzycie. No, to typ humoru podobny. Jeśli go lubicie, to kupicie Czy leci z nami pilot?.


Stań przy mnie

To film o przyjaźni. A dobrych filmów o przyjaźni wcale nie jest dużo. Tymczasem bardzo je lubię. Tak samo jak filmy drogi, a Stand by me jest właśnie takim nieklasycznym filmem drogi. A o czym w ogóle jest film? Czterech przyjaciół wyrusza w podróż, w poszukiwaniu ciała pewnego chłopca. Podczas wędrówki każdy z nich musi się zmierzyć ze swoimi słabościami - lękami, niekontrolowanymi emocjami. Muszą też pokonać parę przeszkód - niejednokrotnie niebezpiecznych. Jakkolwiek daleko zabrną w swojej drodze, jedno jest najważniejsze - mają siebie. A więzów przyjaźni nie da się tak łatwo rozerwać. Chłopcy grają cudownie, mimo że mają co najwyżej trzynaście lat, film fantastycznie rozbrzmiewa klimatem amerykańskiego kina lat osiemdziesiątych, a ja oglądając czułam się, jakbym spędzała lato na amerykańskiej prowincji. Poza tym Stań przy mnie wzrusza i generuje sentymentalne uderzenia. Znów miałam 11 lat, słońce prażyło, spędzałam wakacje w wiosce Lubomierz (taka wieś - wieś), a nasza szalona grupka wczesnych nastolatków wykonywała tajną akcję ratowania salamander ze studzienki. No dobra, może to trochę mniej spektakularne, niż poszukiwanie wspólnie zwłok, ale zaręczam, że też rozrywkowe i intrygujące. 


Kłamstewko

To o nim usłyszałam po raz pierwszy, że jest "cieplutki". Brr. No ale cóż - jest. To trzeci film produkcji chińskiej i pierwsza komedia, którą obejrzałam. Jestem bardzo pozytywnie zaskoczona. Fajnie wprowadza nas, jako Europejczyków, którzy niekoniecznie wiele wiedzą o kulturach spoza kręgu cywilizacji zachodnioeuropejskiej, w chińską kulturę, tradycje, mentalność. Bardzo trafnie kontrastuje też tę mentalność, z mentalnością amerykańską, jakże różną od tej azjatyckiej. W Kłamstewku mamy bowiem do czynienia z główną bohaterką, która (jak wiele mieszkańców USA) została wychowana na pograniczu dwóch kultur. Billi czuła się przynależna do kultury amerykańskiej, jednocześnie stojąc jedną nogą w Chinach. Pochodząca bowiem z tego kraju rodzina, stanowiła dla niej solidną wartość. Tak więc, gdy cała rodzina, postanawia ukryć przed babcią złe wiadomości o jej stanie zdrowia, Billi czuje się z tym bardzo źle. Dla niej bowiem to coś więcej niż tylko niewinne kłamstewko w dobrej sprawie. Mimo w sumie dość poważnej tematyki obejmującej ciężką chorobę, śmierć i poważne różnice międzykulturowe, film miejscami jest przezabawny, a holistycznie po prostu bardzo przyjemnie się go ogląda. Plus bardzo ciekawie jest wniknąć w zwyczajne życie typowej chińskiej rodziny z klasy średniej i zobaczyć jak to wszystko tam wygląda. Ponoć realia życia w Chinach oddano całkiem nieźle (tak mówi pani ekspertka sinoloszka Jagoda xd).


Pojedynek na głosy

To kolejny film, którego tematyka orbituje wokoło jednak dość poważnego tematu, jakim jest wysyłanie europejskich żołnierzy na wojnę w Afganistanie. Muszę powiedzieć, że ciekawie mi się ten film oglądało, bo tematyka jest mi dość odległa - zarówno światopoglądowo, jak i jeżeli chodzi o moją wiedzę na temat "military wives" (swoją drogą jest to oryginalny tytuł, a polscy tłumacze jak zwykle się nie popisali), czyli żon żołnierzy przebywających w czynnej służbie wojskowej. Byłam bardzo zaskoczona, że życie żon żołnierzy (a przynajmniej brytyjskich i przynajmniej w tamtym okresie), jest aż tak bardzo podporządkowane rytmowi życia ich mężów. W momencie wyjazdu żołnierzy na misje, kobiety stacjonują w bazach wojskowych, wiodąc życie pozbawione samorealizacji w sferze zawodowej. Można powiedzieć, że ich życie, w momencie pobytu mężów w Afganistanie, ogranicza się do opieki nad dziećmi, porządków, zakupów i wykreślania dni z kalendarza w oczekiwaniu na koniec misji. Kobiety prowadzą więc ekstremalnie konserwatywne życie, co nie znaczy, że pozbawione sensu. By nadać większy sens i rytm oczekiwaniu na powrót z wojny mężczyzn, kobiety gromadzą się w różnego rodzaju kluby zainteresowań i próbują coś wspólnie stworzyć. Niespecjalnie im się to udaje, do momentu gdy zakładają chór - chór "wojskowych żon", który całkowicie odmieni ich życie. Film, pomimo krążącego nad kobietami widma śmierci i cierpienia mężów, jest ciepły i uroczy niczym kakao z piankami oraz wzruszający, czasem zabawny i poruszający w kinie wątki, jakich jeszcze nie było. Bo w kinie zawsze to żołnierze są tymi odważnymi, walecznymi i poświęcającymi swe życie (czy słusznie i sensownie, to już na inną dyskusję), ale czy ktokolwiek zastanawiał się nad ich żonami, które nie śpią po nocach, drżąc o ich życie? Myślę, że tym kobietom należał się ten film. Swoją drogą zajrzyjcie do muzycznej oprawy tego filmu - jest niesamowita. A piosenka Home Thoughts From Abroad sprawia, że trochę sobie popłakuję. 

Na razie macie siedem cieplutkich i słodziutkich jak świeże bułeczki z żurawiną (piekarnia na Woli Justowskiej, polecam) filmów, które dadzą Wam uśmiech i otulą Was jak wełniany kocyk z Ikei, w listopadowy wieczór. Trzymajcie się CIEPLUTKO!

Komentarze

  1. O ja! Trzy z filmów, które tutaj wyminiłaś chodzą za mną już od dawna i jakoś nie mogę się zabrać za obejrzenie. Ale teraz dałaś mi dodatkową zachętę☺️

    Moimi niezawodnymi comfort movies są prawie wszystkie ekranizacje powieści Jane Austen. Co z tego, że okropnie sentymentalne i dość nierealne. Są jak miód na moje serce i jak już wpadnę w ciąg to oglądam wszystkie po kolei��

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdecydowanie zbyt mało książek i ekranizacji Austen ruszyłam. Totalnie muszę to nadrobić!

      Usuń
    2. Zdecydowanie zbyt mało książek i ekranizacji Austen ruszyłam. Totalnie muszę to nadrobić!

      Usuń
  2. Jak to możliwe, że żadnego z nich nie oglądałam! :D

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Nieoczywiste atrakcje Londynu #1

Kilka dni temu wróciłam z Londynu i z tej okazji ktoś powinien mi zafundować darmową terapię. Terapeuta zaś powinien zastosować w rozmowach ze mną procedury odtęskniające. Na pewno takie są. Bo nie wiem co innego może mnie wyleczyć z Londynu. Chyba już po prostu nic. Moja kuzynka na przykład cieszy się, że z Londynu wróciła (choć w sumie dalej jest w Anglii, więc może to inaczej działa). Ja się NIE cieszę. Ja tu cierpię proszę państwa. Ale do rzeczy.  Ostatni wpis zawierał generalne przemyślenia na temat mojego pobytu w Londynie. Co nieco wspominałam tam o konkretnych miejscach, ale dziś będzie szerzej i dokładniej. Powiem bowiem o atrakcjach Londynu, które odkryłam podczas mojego wyjazdu. Uwaga. Nie są to typowe atrakcje, zawarte na każdej pocztówce, fototapecie i i kubku z Londynu. To jak duże wrażenie robi Parlament, Big Ben (swoją drogą obecnie otulony rusztowaniami), Tower Bridge, National Gallery, czy Muzeum Historii Naturalnej, wie chyba każdy. Nawet ten, kto w stolicy Anglii n

Bujna wyobraźnia - błogosławieństwo czy przekleństwo?

Z tą sytuacją mierzyła się Ania z Zielonego Wzgórza, mierzę się ja, być może duża część wszystkich Ani na świecie tak ma. Chodzi tu o rozbudowaną, bogatą w w realistyczne, wyimaginowane twory wyobraźnię.  Dopiero niedawno zaczęłam doceniać jej siłę i koloryt, ale to przecież dzięki niej od małego szkraba mogłam spokojnie wysiedzieć w szkole, w długie podróży samochodem, w kolejce do lekarza, czy co najważniejsze.. w kościele. I same plusy - babcia myśli, że ma taką cudowną, grzeczną wnusię słuchającą z zapartym tchem tego co ksiądz prawi. Tymczasem kilkuletnia Anusia projektuje swój szalony plan rychłego zasiedlenia jednej z planet i stworzenia z niej krainy bąbelków. No i wszyscy zadowoleni. Swoją drogą krainę bąbelków pamiętam do dziś - sama planeta była bąbelkiem, ludzie mieszkali w dużych bańkach mydlanych, a wszystkie meble były z pianek i baniek. Jadło też się same piankowe produkty - na śniadanie, obiad i kolacje. Wy się śmiejcie, a ja mam tą planetę tak zakorzenioną w gł

Do Kornwalii na zakupy

Niedawno wróciłam z Kornwalii, gdzie razem z Jagodą (buziaki dla niej :*) byłam na wolontariacie. Niedługo napiszę o tym coś więcej, a tymczasem zacznę od zakupów, które tam poczyniłam. Zapraszam. ♡ Łupy z Lusha Lusha odkryłam w Paryżu i co nie co już o nim wspominałam. Jest to wyjątkowy i oryginalny sklep, w którym produkty kosmetyczne wykonane są z naturalnych składników i przypominać mają swym wyglądem jedzenie. Tanio nie jest, ale niepowtadzalność produktu macie zapewnioną. Sklepy porozrzucane są po całej Europie. W Anglii też jest ich dużo, a my akurat zrobiłyśmy nasze zakupy w Truro. Czekamy na Lusha w Polsce. Pierwszym moim zakupem jest galaretka do mycia ciała Whoosh. Galaretka zastępuje żel do mycia i ma dwie strony medalu. Pachnie niesamowicie połaczeniem limonki, cytryny i rozmarynu, ma też głeboki niebieski kolor. Po kąpieli zostawia na ciele orzeźwiający zapach i uczucie świeżości. Z drugiej strony znacie konsystencję galaretki i możecie się domyślać, że ani nie