Przejdź do głównej zawartości

Bujna wyobraźnia - błogosławieństwo czy przekleństwo?

Z tą sytuacją mierzyła się Ania z Zielonego Wzgórza, mierzę się ja, być może duża część wszystkich Ani na świecie tak ma. Chodzi tu o rozbudowaną, bogatą w w realistyczne, wyimaginowane twory wyobraźnię. 


Dopiero niedawno zaczęłam doceniać jej siłę i koloryt, ale to przecież dzięki niej od małego szkraba mogłam spokojnie wysiedzieć w szkole, w długie podróży samochodem, w kolejce do lekarza, czy co najważniejsze.. w kościele. I same plusy - babcia myśli, że ma taką cudowną, grzeczną wnusię słuchającą z zapartym tchem tego co ksiądz prawi. Tymczasem kilkuletnia Anusia projektuje swój szalony plan rychłego zasiedlenia jednej z planet i stworzenia z niej krainy bąbelków. No i wszyscy zadowoleni. Swoją drogą krainę bąbelków pamiętam do dziś - sama planeta była bąbelkiem, ludzie mieszkali w dużych bańkach mydlanych, a wszystkie meble były z pianek i baniek. Jadło też się same piankowe produkty - na śniadanie, obiad i kolacje. Wy się śmiejcie, a ja mam tą planetę tak zakorzenioną w głowie, że wystarczyło tylko odsunąć pewną mózgową zasłonę i od razu przed oczami pojawił się plastyczny obraz tego bajecznego, totalnie różowego świata. 

A może nakreślmy inną sytuację. Siedmioletnia Ania nudzi się na lekcjach w szkole - no cóż, powiedzmy sobie szczerze - nasza wychowawczyni niezbyt umiejętnie umiała nas zainteresować swoimi wywodami. Niektóre dzieci mają z tym duże problemy, biegają między ławkami, wrzeszczą.. jak to w szkole. Ania natomiast się nie przejmuje i w wyobraźni tworzy idealną przyjaciółkę, z na maksa wypasionym, kilkupiętrowym piórnikiem. No cóż, pamiętam przyjaciółkę, jej życie i historię, ale najważniejszy dla mnie był jej zajebiaszczy piórnik. Takie się miało wtedy priorytety wyobraźcie sobie. Przyjaciółka ma ciemną skórę, pochodzi z Afryki, ma czarne włosy powiązane w kilkanaście warkoczyków, a na imię jej Kornelia. Pamiętam ją od stóp do głów!
Rozmyślałam sobie o moich i Kornelii przygodach, gdy wychowawczyni - pani Grażyna - mówiła nieciekawe rzeczy o matematyce. Opowiadałam potem babci o mojej nowej koleżance i szczegółowo opisywałam zawartość jej piórnika. Pamiętam do dziś te brokatowe długopisy, czyli gwarancję statusu w szkole.
Wymyślonych koleżanek na pewno było więcej, ale w pamięci najbardziej utkwiła mi Felicja Fuk. Tak się nazywała, nie pytajcie dlaczego. Felinka mieszkała w Afryce (następna?), była jednak polską blondyneczką i pisała do mnie listy z RPA, gdzie chyba pracował jej tata (tak, pamiętam takie rzeczy). Listy od niej owszem dostawałam, z tym, że pisałam je sama do siebie (jak teraz o tym myślę, trochę to pomylone xd). 
Co ważne, zarówno Kornelia, jak i Felinka Fuk nie były tak zwanymi wymyślonymi przyjaciółmi, które tworzą w swych umysłach dzieci, będąc przekonanymi o ich istnieniu. Ja personalnie wiedziałam, że dziewczynek nie ma, ale miło mi było myśleć o nich i wymyślać ich przygody. Nie wiem czy moja babcia choć na chwilę uwierzyła w Kornelię, ale moje opowieści o jej piórniku były żywe i (jak babcię kocham!) realistyczne. W Felinkę Fuk uwierzyła natomiast pani z kiosku, której kiedyś, pod nieobecność babci naopowiadałam o listach z Afryki. Potem dopytywała się babci o szczegóły przesyłania listów z RPA, a kochana babcia świeciła z mnie oczami. 
W moje opowieści dziwnej treści, jakoby szajka złodziei włamała się kiedyś do domu pod naszą nieobecność, uwierzyła też jedna z moich opiekunek. Tym razem o ten okrutny akt przestępczy dopytywała się mojej mamy, która to delikatnie wyjaśniła jej, że żadnych złodziei nie było. 
Było też wymyślone rodzeństwo i to kilka wersji. Pamiętam tylko, że starszy brat (dziwnym trafem) wyglądał jak Piotr z Opowieści z Narnii. Dość rozbudowaną wersją mojego alternatywnego życia była też moja siostra bliźniaczka. Wersja ta ulegała nasileniu szczególnie podczas wyjazdów na narty. Wtedy to zawsze wyścigowałam się z siostrą, która pierwsza dojedzie na dół.
W późniejszych latach były rozbudowane romanse z Johnem Smithem z Pocahontas, Enrique Iglesiasem, Zakiem Efronem i Ianem Somerhalderem, a także z Joshem Hollowayem z serialu Lost. To tylko mały urywek z tego co wtedy się działo w mojej głowie.
Żeby nie było, ten świat nie był tworzony w obronie przed złym dzieciństwem, olewaniem przez rodziców, czy przez brak przyjaciół w realnym życiu. W moim domu działo się dobrze, dzieciństwo miałam fajne, a mój dom był centrum podstawówkowego życia imprezowego. Po prostu musiałam gdzieś dać upust swojej wyobraźni, a te chwile w alternatywnych światach były najcudowniejsze. No i ludzie mieli ze mną spokój. :)


Jak było wtedy, jest teraz, tylko obecnie nie opowiadam na około o moich myślowych tworach. W wieku nastoletnim wymyślone przyjaciółki (mężów mam dalej xd), przeszły w gotowe książki i scenariusze do przedstawień, filmów, seriali. Bujna wyobraźnia przerodziła się w potrzebę tworzenia, która prześladuje mnie do dziś, dlatego czuję, że nie osiągnę nic w życiu, jeśli czegoś sensownego dla ludzi nie napiszę. Czy to przekleństwo? Chyba tak. Ale jeśli to coś miałoby szansę stać się kiedyś minimalnie wartościowym dla choć niewielkiej ilości osób, to chyba gra jest warta świeczki.
Pomijając jednak te teksty kultury lawirujące mi w głowie, moja wyobraźnia wzbogaca mi codzienność. Bo kto by nie chciał tańczyć z przystojnym Norwegiem (dokładniej Henrik Holm z serialu Skam) na weselu kuzynki (tu pozdrawiam Krysię ;)) w szafirowej sukience, do piosenki Llama in my living room? No kto?? Takie imaginacje w mej głowie, proszę państwa. 
Ale czy Henrik Holm nie będzie zagrożeniem dla mojego drugiego chłopaka z Bristolu, który oczywiście również ma blond włosy i niebieskie oczy? Chyba będę musiała któregoś z nich wybrać.. No moi drodzy: Norweg, czy Brytyjczyk?

Przechodząc jednak do przekleństw jakie niesie za sobą bogata wyobraźnia, to czy posiadanie w głowie idealnych chłopaków i ułożone idealne życie z nimi nie przeszkadza w tworzeniu realnych związków? Może tak być. Przecież mam swoje wymyślone związki w głowie, zaglądam do nich jak mi się chce, a tam nie ma żadnych problemów - żyjemy sobie w utopii. A w prawdziwym życiu nie ma utopijnych związków i złotowłosych Henrików Holmów na każdym kroku. Ale cóż, moje alternatywne życia, chłopcy i kariery są super i na razie nie zamierzam z nich rezygnować. Chyba straciłabym cząstkę siebie. :O

Jeżeli chodzi o dość spory minus rozwiniętej wyobraźni, tu chyba każdy zmagający się z tym problemem się ze mną zgodzi, jest przeszacowywanie zagrożeń.
Gdy byłam mała bałam się spać we własnym łóżku, bo lękałam się wkradających się do domu przestępców. Rodzice kazali mi zostać we własnym pokoju z zapaloną lampką i próbować zasnąć, a ja ryczałam na mokrej od łez poduszce, bo co da złodziejom zapalone światło - i tak przyjdą do mojego pokoju.
Jako kilkuletnie dziecko obejrzałam raz film o czarownicach. Pamiętam, że zamieniały dzieci w myszy, spychały wózek do rzeki i zawsze miały fioletowe oczy. Przeżyłam ten film ogromnie, a czarownic z fioletowymi oczami bałam się przez długi czas, między innymi w nocy właśnie. Bo czemu wiedźmy nie chciałaby wejść do mojego pokoju pod nieobecność rodziców i zamienić mnie w mysz. A wszystko z zemsty, bo oglądałam ten film i poznałam ich tajemnice. Swoją drogą, jeśli elementy filmu brzmią wam znajomo, dajcie proszę znać co to za film, bo aż jestem ciekawa. Może w ramach katharsis obejrzę go jeszcze raz i tym razem nie będę bała się czarownic przez kolejne kilka lat. 

Wyjdźmy jednakże z mojego dzieciństwa, bo obawiam się, że bałam się zbyt wielu rzeczy i ten post byłby za długi. Powiem tylko, że przeszacowuję zagrożenia do dziś, więc gdy tylko moja wyobraźnia wyłapie klimat, panoszy się jak oszalała. Wtedy to, gdy około północy wracam do domu, wszyscy czterej mężczyźni, którzy siedzą oprócz mnie w autobusie są gwałcicielami. Co gorsza, nie przypadkowo usiedli w takiej a nie innej konfiguracji. Chcieli mnie otoczyć, bym nie miała jak uciec. Napadną mnie, gdy tylko wysiądę na przystanku. Wszyscy czterej. No przecież. Nieważne, że mam z przystanku do domu cztery minuty, a moja dzielnica jest najbezpieczniejsza w całym Krakowie. Ot, przekleństwa bujnej wyobraźni.


Podsumowując, nie wiem czy mam mój umysł kochać czy nienawidzić za to co ze mną robi. 
Na pewno wyobraźnia napędza negatywne myślenie. Zawsze mam w głowie negatywne (i tylko negatywne) scenariusze konsekwencji przyszłych działań. Obserwuję to nie tylko u siebie, ale u wielu osób z rozwiniętą wyobraźnią - rozbudowują problem do niepojętych rozmiarów, by w końcu zrozumieć, że nie był on tak wielki i przecież wszystko się dobrze skończyło. Z drugiej strony mamy cenne narzędzie, które może stać się również narzędziem pracy. Tak jest u pisarzy, malarzy, reżyserów - u wszelkich artystów, których  przelane produkty wyobraźni widzimy na papierze, na ekranie lub w muzeum. Dzięki wyobraźni mamy też zaplecze, które zaprasza nas do siebie i daje ukojenie, gdy w realnym życiu nie jest tak przyjemnie. Sprawdza się też na nudnym wykładzie lub kazaniu - polecam.

Komentarze

  1. Jejku! Zakochałam się w twojej dziecięcej wyobraźni, a najbardziej w Felicji Fuk <3 Musiałaś być małym geniuszem! Ja w ogóle nie pamiętam, żebym we wczesnej podstawówce coś sobie wyobrażała, a już na pewno nie takie rozbudowane historie ;) Chociaż jednak coś wspólnego mamy - chociaż mam sporo rodzeństwa to też marzyłam o starszym bracie, który byłby dokładnie taki jak Piotr Pevensie (ja w tym zestawieniu oczywiście byłabym Zuzanną, która była moją totalną idolką przez połowę dzieciństwa) :)))

    P. S. Strasznie lubię ten post! <3 To jeden z towich najlepszych moim zdaniem :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aaa, dzięki kochana! Oj zdecydowanie mogłabym być Zuzanną, szczególnie jeśli bierzemy pod uwagę późniejszą relację z Kaspianem. <3 Felicja Fuk pozdrawia Cię z Afryki. Xd

      Usuń
    2. A podobno wolisz wysokich jasnookich blondynów, a Kaspian był zdecydowanie bardziej południowym typem ;) Ktoś tu chyba działa na dwa fronty :D Jeśli ty zagarniesz i brunetów i blondynów, to kto zostanie dla mnie? Chyba tylko rudowłosi :D Chociaż właściwie to nie jest taka zła opcja ;)

      Usuń
    3. A! I podziękuj Feli za pozdrowienia xd <3

      Usuń
    4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    5. Od każdej reguły jest wyjątek. Mam kilka brunetów w kolekcji. xd Rudość szanuję mocno. I ślę buziaków milion. <3

      Usuń
  2. Kocham kocham kocham <3 Ta część o dzieciństwie jest przeurocza i rozczulająca ;)

    Rzeczywiście, kiedy zdarza mi się wracać późną nocą wolałabym, żeby tryb "Ania" mi się nie włączał, ale niczym nieskrępowane, beztroskie bujanie w obłokach to jeden z najprzyjemniejszych rytuałów, któremu regularnie oddaję się przed zaśnięciem ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Misia! <3 Akurat po Tobie bardzo mocno widać twój wewnętrzny świat. xd Toż przecież głównie takie osoby piszą blogi hahaha. :*

      Usuń
  3. Mnie to zastanawia jednak. Sam od małego nadużywam wyobraźni, wręcz do niej uciekam. Mam już 30 lat, a połowę dnia potrafię spędzić gdzieś indziej w umyśle. Czy to dobrze? Mi się wydaję, że zbyt odrzucam rzeczywistość. Do tego adhd, które nie pozwala mi wykorzystać pełnego potencjału:/ co zrobić?

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Nieoczywiste atrakcje Londynu #1

Kilka dni temu wróciłam z Londynu i z tej okazji ktoś powinien mi zafundować darmową terapię. Terapeuta zaś powinien zastosować w rozmowach ze mną procedury odtęskniające. Na pewno takie są. Bo nie wiem co innego może mnie wyleczyć z Londynu. Chyba już po prostu nic. Moja kuzynka na przykład cieszy się, że z Londynu wróciła (choć w sumie dalej jest w Anglii, więc może to inaczej działa). Ja się NIE cieszę. Ja tu cierpię proszę państwa. Ale do rzeczy.  Ostatni wpis zawierał generalne przemyślenia na temat mojego pobytu w Londynie. Co nieco wspominałam tam o konkretnych miejscach, ale dziś będzie szerzej i dokładniej. Powiem bowiem o atrakcjach Londynu, które odkryłam podczas mojego wyjazdu. Uwaga. Nie są to typowe atrakcje, zawarte na każdej pocztówce, fototapecie i i kubku z Londynu. To jak duże wrażenie robi Parlament, Big Ben (swoją drogą obecnie otulony rusztowaniami), Tower Bridge, National Gallery, czy Muzeum Historii Naturalnej, wie chyba każdy. Nawet ten, kto w stolicy Anglii n

Do Kornwalii na zakupy

Niedawno wróciłam z Kornwalii, gdzie razem z Jagodą (buziaki dla niej :*) byłam na wolontariacie. Niedługo napiszę o tym coś więcej, a tymczasem zacznę od zakupów, które tam poczyniłam. Zapraszam. ♡ Łupy z Lusha Lusha odkryłam w Paryżu i co nie co już o nim wspominałam. Jest to wyjątkowy i oryginalny sklep, w którym produkty kosmetyczne wykonane są z naturalnych składników i przypominać mają swym wyglądem jedzenie. Tanio nie jest, ale niepowtadzalność produktu macie zapewnioną. Sklepy porozrzucane są po całej Europie. W Anglii też jest ich dużo, a my akurat zrobiłyśmy nasze zakupy w Truro. Czekamy na Lusha w Polsce. Pierwszym moim zakupem jest galaretka do mycia ciała Whoosh. Galaretka zastępuje żel do mycia i ma dwie strony medalu. Pachnie niesamowicie połaczeniem limonki, cytryny i rozmarynu, ma też głeboki niebieski kolor. Po kąpieli zostawia na ciele orzeźwiający zapach i uczucie świeżości. Z drugiej strony znacie konsystencję galaretki i możecie się domyślać, że ani nie