Przejdź do głównej zawartości

10 myśli o przyjaźni

Ostatnio sporo myślę o przyjaźni. O jej sile, granicach, definicji. O moich przyjaciołach i przyjaciółkach — tych, którzy są ze mną od lat i tych, którzy dołączyli do ich grona niedawno. O tym, jak przyjaźń jest dla mnie ważna, choć wcale nie wszyscy jej aż tak potrzebują.




1. Boję się zbyt szybko i zbyt intensywnie rozwijających się przyjaźni. Po tym, jak kilka razy się sparzyłam, stałam się bardziej ostrożna przy wchodzeniu z kimś w relację. Jeszcze niedawno, gdy tylko łapałam z kimś flow, od razu zaczynałam wchodzić na bardziej prywatne, personalne tematy, zwierzać się takim osobom i odsłaniać swoje słabości. Trzeba być ostrożnym w takich działaniach. Nie każdy jest godny zaufania, nawet gdy początkowo mamy takie wrażenie, więc lepiej jest rozwijać takie potencjalne przyjaźnie powoli i stopniowo. Wydaje mi się, że przyjaźń też wtedy bardziej się umacnia, staje się bardziej jakościowa. Nie jest to dla mnie czasem łatwe, bo lubię poznawać nowych ludzi, a gdy dobrze mi się z kimś rozmawia, od razu mam tendencję do opowiadania o sobie, swoich myślach, przeżyciach, dramatach dużo i gęsto. Muszę to jednak kontrolować, bo faktycznie najtrwalsze moje przyjaźnie, to te, które wcale od początku nie nosiły znamion głębokiej i trwałej znajomości. Co zaś z tymi intensywnymi? Albo prędko się wypalają, albo okazuje się, że to, co zdawało się przyjaźnią, wcale nią nie jest.

2. Moi przyjaciele to osoby z tak różnych światów, o tak różnych charakterach i temperamentach, że czasem zastanawiam się, jak ja się wśród nich odnajduję. Przez długi czas bałam się ich ze sobą mieszać, zapraszając na przykład wszystkich do siebie na domówkę, albo wspólne wyjście do baru. Przełamałam się mniej więcej dwa lata temu i okazało się, że nie jest to wcale tak straszne, jak myślałam! Moi przyjaciele świetnie się razem bawią i bardzo dobrze ze sobą dogadują. Niektórzy nawet zaprzyjaźnili się między sobą. Pewnie spowodowane jest to tym, że jednak są na dość zrównanym poziomie intelektualnym (mądre dzieci!) i po prostu wszyscy są superowi (<3), ale fajnie było odkryć, że nie ma się czego bać. Wspólne imprezy Halloweenowe, Walentynkowe, wieczory gier, maratony filmowe, pub quizy... Niech tylko pandemia trochę przystopuje, to znowu będziemy szaleć. <3

3. Utracone przyjaźnie dzielą się na dwie kategorie: takie, które bolą i takie, które wcale. Jeżeli chodzi o te pierwsze, mam ich za sobą kilka (powiedzmy trzy) i bolą do dziś. Do tej kategorii należą te znajomości, które zostały przerwane nagle, zostawiając po sobie pewien rodzaj pustki niemożliwej do zapełnienia. Oczywiście, po pewnym czasie pustka zapełnia się nowymi osobami, przeżyciami, przygodami, ale ta maleńka blizna w sercu pozostaje. Bo te przyjaźnie były ważne, bo tym osobom mówiłam wszystko. I nagle przestałam. I oni też przestali. Różne ekscytujące informacje, z którymi normalnie już biegłabym do nich, by jak najszybciej się nimi podzielić, musiałam zostawiać dla siebie lub przekazywać je komu innemu. A to już nie było to samo. Oczywiście czas leczy rany, wszystko się zabliźnia, ale jakiś smutek pozostaje. I świadomie nie mówię tu o kolegach z ławki, czy z pracy, z którymi dzieliliśmy po prostu wspólną codzienność i które to znajomości po zakończeniu danego etapu w życiu po prostu wygasły, ale o tych prawdziwych, silnych przyjaźniach. Najgorsza jest świadomość, że w momencie przypadkowego spotkania z takimi osobami na ulicy po kilku latach, prawdopodobnie byłoby wyjątkowo dziwnie, niezręcznie i po prostu źle. Do pewnego czasu mówiłaś jej/jemu wszystko: od tego, co zjadłaś na obiad, do tego z kim ostatnio całowałaś się na imprezie i dlaczego tak bardzo cię wkurza ta nowa współlokatorka. Ale też rozmawialiście o tym, jak boicie się przyszłości, zastanawialiście się nad celem życia, planowaliście wspólne przygody. I teraz nie wiesz co powiedzieć, bo nie masz ani ochoty streszczać tych kilku lat życia, ani rozmawiać o tym, że jest cholernie zimno i właśnie spadł śnieg. Ta relacja była zbyt głęboka, by rozmawiać teraz o pogodzie, ale też nie będziecie rozmawiać o czymś głębszym, bo to nie ma sensu. Ta relacja istniała, a teraz po prostu już jej nie ma — umarła. Nawet jeśli zapomnieliście już o swoich żalach do siebie nawzajem, a powód zerwania przyjaźni nie ma już znaczenia, to po prostu tego już prawdopodobnie nie da się odbudować — nie jesteście już tymi samymi ludźmi (choć pewnie zdarzają się wyjątki, zazdroszczę!). Nie wiem jak wy, ale ja okrutnie boję się takich spotkań.

4. Drugim rodzajem utraconych przyjaźni, o których mówiłam powyżej, są te, które się rozpadają samoistnie i dość bezboleśnie. Mam takich historii również kilka i bolą one dużo mniej albo wcale. Nie zostały zerwane zmiana dzień, mieliście czas przygotować się na ostateczny koniec, co więcej — wycofanie się z tej relacji było raczej waszą wspólną decyzją — rozwiązaniem niepisanej umowy o przyjaźni. Zrywanie przyjaźni można by porównać do zwalniania się z pracy. W pierwszym przypadku powyżej, któreś z was (albo oboje) coś mocno zepsuło i następuje natychmiastowe zwolnienie z pracy — szef wyrzuca cię zmiana dzień (umowa zlecenie i jej ciemne strony...). W tym drugim rodzaju utraconej przyjaźni, następuje zwolnienie z pracy, ale z okresem trzymiesięcznego wypowiedzenia. Albo półrocznego, czy rocznego... zależy od konkretnej przyjaźni. Oboje czujecie, że to wkrótce padnie, ale jeszcze udajecie, że jest spoko i umawiacie się raz na czas na kawę, na wspólne ploteczki, które mają coraz mniej sensu. Macie coraz mniej wspólnych tematów, zmieniają wam się zainteresowania i cele w życiu i po prostu nie potrzebujecie już tej drugiej osoby. Po prostu trochę ciężko się do tego wam na początku przyznać. Po pewnym czasie kawek na mieście i ploteczek jest coraz mniej, rozmowy messengerowe też zmniejszają natężenie, a po jakimś czasie zostajecie przy wymianie życzeń w okresie Bożego Narodzenia i na „Spełnienia marzeń! : )” na Faceboowej tablicy. Przez cały czas czujecie, że się od siebie oddalacie, ale nie uwiera was to, wszystko wychodzi naturalnie. Mam wrażenie (myśląc o swoich byłych przyjaźniach), że w momencie niespodziewanego wpadnięcia na siebie na ulicy, w tym przypadku atmosfera będzie zdecydowanie mniej niezręczna i stresująca. Może nawet porozmawiacie przez chwilę o starych, dobrych czasach, kiedy to robiliście szalone rzeczy w gimnazjum. Pośmiejecie się wspólnie z gimnazjalnych nauczycieli, zapytacie się wzajemnie o ukończone kierunki studiów i powymieniacie osoby z byłej klasy, które już są po ślubie (ołmajgad), po czym rozejdziecie się w dwie, różne strony (w mojej wizualizacji jesteście na Krakowskim Rynku, więc jedna osoba po prostu pójdzie w kierunku Floriańskiej, a druga powędruje na Grodzką, żeby dopełnić wizualizacji). Jest też wysoce możliwe, że umówicie się na kawę („Musimy się kiedyś zgadać na kawę!”), na którą oczywiście nigdy się nie wybierzecie.

5. Mam wrażenie, że większa część tego wpisu, to raczej smutne przemyślenia, a to jeszcze nie koniec tych smutków, więc dodajmy jeszcze trochę słoneczka, optymizmu i radości do tegoż (brzmiącego przecież dość uroczo) tematu przyjaźni. Chyba moje ostatnie dwa lata były jakieś przełomowe co do tytułowego tematu, bo właśnie od jakichś dwóch lat czuję, że moje przyjaźnie są naprawdę trwałe, jakościowe i cudowne. Moi przyjaciele to osoby, o których wiem, że mogę zadzwonić do nich w środku nocy i będą rozmawiać ze mną o moich życiowych, czy uczuciowych rozkminach. Podczas tych dwóch lat miałam swoje wzloty i upadki i wiem, że bez nich prawdopodobnie bym się nie podniosła. Mogę napisać do nich: „Ej, mam problem, nie wiem co mam zrobić. Spotkasz się ze mną jutro przegadać to?” (oczywiście najchętniej przy drineczkach, hehe) i ich odpowiedź brzmi twierdząco. Są naprawdę zawsze, gdy ich potrzebuję. Pozwalają mi milion razy wałkować ten sam temat, który mnie dręczy, bo wiedzą, że jest to dla mnie terapeutyczne. Jestem im za to niesamowicie wdzięczna, bo wiem, że starają się mnie nie oceniać, są niesamowicie empatyczni i cierpliwi. Kocham ich najmocniej. Próbując nie przytłaczać ich moim (czasem nadmiernym) ekstrawertyzmem, również staram się być dla nich człowiekiem — orkiestrą, czyli ramieniem do wypłakania, animatorem, doradcą, czy jakąś marną imitacją terapeutki. Ej, wy! Dziękuję, że jesteście i pamiętajcie, że możecie zawsze na mnie liczyć. <3



6. Tam myśl związana jest trochę z podpunktem 4. Decyzję tą podjęłam kilka lat temu i staram się jej trzymać, bo mam wrażenie, iż była to dobra decyzja. Relacja przyjacielska (to samo tyczy się relacji romantycznej, ale dziś nie o tym) powinna charakteryzować się wzajemnością. Nie może być tak, że to tylko ja cały czas do kogoś piszę, proponuję spotkania, a druga osoba nie. Albo na odwrót. Taka relacja nie ma sensu i to, że ta druga osoba jest zapominalska, leniwa, albo zabiegana, nie jest żadną wymówką. Przyjaźnię się z kilkoma bardzo zapracowanymi osobami, które łączą nieraz studia, pracę praktyki, podróże i mnóstwo innych rzeczy. Jeżeli ktoś chce utrzymać przyjaźń, utrzyma ją i nie ma tutaj wymówek. Nie mogę się spotkać z przyjaciółką, która proponuje mi kino w ten weekend? Ok, proponuję jej kolejny. Nie mogę w tym momencie zgadać się na Discordzie z grupką przyjaciół? To nic, następnym razem się uda. Nikt mi nie powie, że nie ma godzinki tygodniowo na kontakt z przyjacielem. Jeżeli tak jest, to przyjaźń nie ma sensu. I od takich osób się naturalnie oddalam. Przyjaźń już sama w sobie nie jest prosta — trzeba o nią dbać, a co dopiero, jeśli musisz podejmować wysiłek za obie strony. Przez jakiś czas przyjaźniłam się z paroma osobami, które same nigdy nie podjęły inicjatywy, by zorganizować spotkanie. Tu miałam czasem dylemat, bo gdy już z tymi osobami się spotykałam, bawiliśmy się świetnie i rozmawiało nam się dobrze, ale stwierdziłam, że jednak z tym koniec. Ty się nie starasz, ja też nie będę się starać. Albo wzajemność, albo elo. Część z tych osób, do których po prostu przestałam w pewnym momencie pisać, odezwało się sama (okazało się, że jednak przyciśnięte do muru, odświeżyły w sobie zdolność do składania liter w wyrazy, a wyrazów w zdania). Inne się nie odezwały, tym samym zostało mi w życiu miejsce tylko na jakościowe, zdrowe przyjaźnie oparte na regule wzajemności. Czyli jest tak, jak być powinno być.

7. Znowu nawiązanie do 4., czyli odpowiedź na pytanie, dlaczego niektóre przyjaźnie się w pewnym momencie samoistnie rozpadają. Po prostu przestajecie mieć wspólny mianownik. Łączyła was wspólna ławka w liceum, ta sama grupa na studiach, czy wspólne zmiany w pracy, ale to za mało. Te wspólne mianowniki umarły, a wasza więź ze sznurka, przerodziła się w niteczkę, którą bardzo łatwo zerwać. Jeżeli przyjaźń ma przetrwać, musi być coś więcej. U mnie takimi nitkami, które złączone razem tworzą sznur przyjaźni (lol, mam dzień na metafory) są: kultura i sztuka, podróże, ciekawe pasje, pomaganie ludziom i cel w życiu, który wychodzi poza ramy schematu. Może to niesprawiedliwe, może dla niektórych krzywdzące, ale chyba każdy w ten sposób selekcjonuje przyjaciół. Jestem w stanie sobie miło porozmawiać z dziewczyną, której ulubiony gatunek muzyki to disco polo, ulubiony film to Pięćdziesiąt twarzy Greya, a Parasite nie obejrzy, bo „tam nie ma przystojnych aktorów”, ale cóż, przyjaźni z tego nie będzie. Tak samo nie zaprzyjaźnię się z typem, którego główną rozrywką są mecze piłki nożnej i spędzanie wolnego czasu w Pijalni wódki i piwa. Nie mam nic do nich, chętnie z nimi pośmieszkuję. Po prostu nie będzie z tego przyjaźni. I to jest jak najbardziej ok, bo dla nich moje zainteresowania przecież też prawdopodobnie są dziwne i bezsensowne. Poznamy się, spotkamy raz, pogadamy i po prostu okaże się, że nie nadajemy na tych samych falach. Zostając przy krakowskiej wizualizacji, ona odejdzie w stronę Szewskiej (pewnie do Banialuki!), a ja pójdę na Bracką (w sumie pewnie też na chlanie). Swoją drogą jedna z moich kiełkujących przyjaźni, gdy mieszkałam w Stanach Zjednoczonych, zakończyła się, gdy okazało się, że nie byłam skora do codziennych wypraw w poszukiwaniu ubrań. Z drugiej zaś strony nie było chęci co do częstego zwiedzania muzeów, a moja ekscytacja galeriami sztuki nie została zrozumiana (I am quite boring). Jednocześnie fajnie nam się śmieszkowało i chodziło na burgery (mniaaam), ale po prostu zakończyło się na wakacyjnej znajomości. I to jest jak najbardziej w porządku! Poza snobistyczną chęcią przyjaźnienia się z osobami, które są into kultura, czy podróże, uwielbiam ludzi, którzy mają swoje pasje. To od razu daje moim potencjalnym przyjaciołom kilka punktów w górę (selekcja tu się odbywa). I to wcale nie muszą być pasje, które podzielam! Niech będą to nawet: tańce ludowe, prawo podatkowe, sieci neuronowe, stomatologia, programowanie, projektowanie mostów, astrofizyka, kawa, finanse, czy literatura czeska (wy wiecie o kim mówię XD), czyli rzeczy, o których nie mam najzieleńszego pojęcia. I tak ich kocham. <3

8. Ciekawe jest poruszanie tematu przyjaźni damsko-męskiej, bo każdy ma w tej sferze inne doświadczenia i przemyślenia. Często się pytam ludzi, co o tym sądzą. Pytam też Was. Podczas gdy kiedyś święcie w nią wierzyłam, muszę powiedzieć, że po doświadczeniach z ostatnich dwóch lat (znowu XD), wierzę w nią coraz mniej. Oczywiście taka przyjaźń jest totalnie możliwa, jeśli przyjaciele są odmiennej orientacji seksualnej. Jeżeli zaś są tej samej? Cóż, nie jest łatwo. Jeżeli mamy do czynienia z mieszanymi grupkami przyjaciół, jest pewne, że wcześniej czy później coś się zacznie odjaniepawlać. On kraszuje ją, ona zaś kraszuje tamtego i w ogóle kółeczko wzajemnej adoracji. No i jeśli to wszystko za bardzo się zagmatwa, grupka przyjaciół może się elegancko i z przytupem rozlecieć. Abstrahując jednak od grupek — jesteśmy osobami emocjonalnymi i seksualnymi. Bardzo lubimy naszych przyjaciół i na pewno w pewnych sferach są oni dla nas atrakcyjni. Czasem wystarczy jeden dotyk, który wyszedł poza ramy przyjacielskiego, czasem jakieś emocjonalne zdanie, rzucone niby bez kontekstu po trzecim piwie, czasem zbytnie przywiązanie i zaangażowanie w relację, z którego być może wcześniej nie zdawaliśmy sobie sprawy. Takie przyjaźnie, jeśli nawet jakiś czas udało się je utrzymać, są baaardzo delikatne, wrażliwe i bardzo łatwo w takiej relacji wywołać punkt zapalny. Jeżeli twój przyjaciel jest dla ciebie w jakiś (nawet najmniejszy) sposób atrakcyjny lub ty stajesz się atrakcyjna dla niego, a z drugiej strony nic takiego się nie dzieje, zaczynają się schody. Bo można oczywiście dalej się fajnie przyjaźnić, jeśli zainteresowanie relacją romantyczną jest tylko z jednej strony, ale do pewnego czasu. To kiedyś pęknie. Bo jednak macie w tym momencie odmienne potrzeby, macie od siebie odmienne oczekiwania, a jeżeli w ogóle pojawi się jakaś trzecia osoba, to problem rośnie do rangi gigantycznego. Mam też wątpliwości co do przetrwania na dłuższą metę przyjaźni typu dwie przyjaciółki + przyjaciel (o ile nie jest on gejem, bo wtedy taka przyjaźń to bajka). Nie wiem, nie wiem. Jest to dla mnie trudny temat, trochę się uczę, jak to wszystko działa, ale jestem osobą emocjonalną, ekstrawertyczną i łatwo przywiązującą się, a to nie wróży nic dobrego. Staram się odpychać myśl, że ten rodzaj przyjaźni jest niemożliwy, ale mój optymizm przysłania wielka czarna dziura (metafory dnia dzisiejszego, polecam).

9. Przyjaźń jest super. Mimo tego, że nieraz zabiera nam czas, który moglibyśmy przeznaczyć na inne rzeczy. Ale czas z przyjacielem, nigdy nie jest czasem straconym. Warto zawierać przyjaźnie, mimo ryzyka utraty przyjaźni, rozjechania się, czy ewentualnego friendzonu. Uwielbiam moich przyjaciół, a spotykanie się z nimi ogromnie poprawia mi humor, dodaje jakości mojemu życiu. Podczas kwarantanny, wiosną, jedną z aktywności, której właśnie brakowało mi najbardziej, były spotkania z przyjaciółmi. Oczywiście wszedł tutaj Messenger, Skype i Discord, bez których to zupełnie już umarłabym w tym koronawirusowym zamknięciu. Alkoholizacja przed ekranem laptopa wraz z grupką przyjaciół, zdecydowanie była aktywnością dla mnie nową, acz fascynującą. Dostarczała mi w tym ciężkim czasie wiele rozrywki. Wspomniana aktywność wzbudzała natomiast podejrzliwość mej mamy, która z niepokojem patrzyła na ilości zakupywanych Desperadosów, znikających wprost proporcjonalnie do godzin spędzonych przed ekranem laptopa. Ale wszystko wróciło już do normy, znów piję poza domem, więc nie podejrzewa się mnie w domu o alkoholizm. (choć patrząc na covidowe statystyki, możemy wrócić do stanu sprzed kilku miesięcy). Picie z przyjaciółmi jest więc cudowne, niepicie z przyjaciółmi z resztą również — ważne by byli, bo jest z nimi po prostu o niebo lepiej niż bez nich. <3

10. Na zakończenie odsyłam do tekstu z jednego z moich ulubionych blogów — Riennahera, w którym autorka pisze o tym, że Przyjaźn jest trudniejsza niż miłość. Przyjaźń jest trudniejsza niż miłość. W miłości cel jest bardziej dookreślony, bo po prostu plan jest taki, że będziecie żyć długo i szczęśliwie. Przyjaźń nie ma zaś celu samego w sobie, więc w pewnym sensie bardziej trzeba o nią dbać. Zgadzam się z tym wpisem całym serduszkiem. A w ogóle autorka wpisu zna się na miłości o wiele lepiej niż ja, więc śmiało możecie jej wierzyć.

Cytując: Mam wrażenie, że to normalne chcieć mieć kogoś, do kogo możesz zadzwonić o trzeciej w nocy z aresztu. Kogoś, z kim możesz ukryć zwłoki. Nie wypada ukrywać zwłok z mamą. Osobiście jestem też przeciwna ukrywaniu zwłok ze swoją miłością. To trochę psuje romantyczny nastrój.

Są tematy, na które po prostu nie porozmawiasz z mamą ani babcią (choć zwierzałam się babci nieraz!), są też rzeczy, z którymi nie będziesz dzielić się z drugą połówką (bo np. dotyczą jego samego hehe, albo jest to problem typu facet nie zrozumie).
Poza tym też uważam, że fajnie jest mieć ludzi, z którymi możesz ukryć zwłoki, choć jeszcze mi się to nie zdarzyło. Wciąż czekam na okazję.


Komentarze

  1. Bardzo ciekawy wpis i jakże prawdziwy. Miałam dokładnie takie same sytuacje jak w powyższych punktach. Tak to w życiu bywa, że niektóre przyjaźnie mijają, a niektóre pozostają na całe lata. Nie na marne mamy przysłowie, że trzeba z kimś zjeść beczkę soli by go poznać :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Nieoczywiste atrakcje Londynu #1

Kilka dni temu wróciłam z Londynu i z tej okazji ktoś powinien mi zafundować darmową terapię. Terapeuta zaś powinien zastosować w rozmowach ze mną procedury odtęskniające. Na pewno takie są. Bo nie wiem co innego może mnie wyleczyć z Londynu. Chyba już po prostu nic. Moja kuzynka na przykład cieszy się, że z Londynu wróciła (choć w sumie dalej jest w Anglii, więc może to inaczej działa). Ja się NIE cieszę. Ja tu cierpię proszę państwa. Ale do rzeczy.  Ostatni wpis zawierał generalne przemyślenia na temat mojego pobytu w Londynie. Co nieco wspominałam tam o konkretnych miejscach, ale dziś będzie szerzej i dokładniej. Powiem bowiem o atrakcjach Londynu, które odkryłam podczas mojego wyjazdu. Uwaga. Nie są to typowe atrakcje, zawarte na każdej pocztówce, fototapecie i i kubku z Londynu. To jak duże wrażenie robi Parlament, Big Ben (swoją drogą obecnie otulony rusztowaniami), Tower Bridge, National Gallery, czy Muzeum Historii Naturalnej, wie chyba każdy. Nawet ten, kto w stolicy Anglii n

Bujna wyobraźnia - błogosławieństwo czy przekleństwo?

Z tą sytuacją mierzyła się Ania z Zielonego Wzgórza, mierzę się ja, być może duża część wszystkich Ani na świecie tak ma. Chodzi tu o rozbudowaną, bogatą w w realistyczne, wyimaginowane twory wyobraźnię.  Dopiero niedawno zaczęłam doceniać jej siłę i koloryt, ale to przecież dzięki niej od małego szkraba mogłam spokojnie wysiedzieć w szkole, w długie podróży samochodem, w kolejce do lekarza, czy co najważniejsze.. w kościele. I same plusy - babcia myśli, że ma taką cudowną, grzeczną wnusię słuchającą z zapartym tchem tego co ksiądz prawi. Tymczasem kilkuletnia Anusia projektuje swój szalony plan rychłego zasiedlenia jednej z planet i stworzenia z niej krainy bąbelków. No i wszyscy zadowoleni. Swoją drogą krainę bąbelków pamiętam do dziś - sama planeta była bąbelkiem, ludzie mieszkali w dużych bańkach mydlanych, a wszystkie meble były z pianek i baniek. Jadło też się same piankowe produkty - na śniadanie, obiad i kolacje. Wy się śmiejcie, a ja mam tą planetę tak zakorzenioną w gł

Do Kornwalii na zakupy

Niedawno wróciłam z Kornwalii, gdzie razem z Jagodą (buziaki dla niej :*) byłam na wolontariacie. Niedługo napiszę o tym coś więcej, a tymczasem zacznę od zakupów, które tam poczyniłam. Zapraszam. ♡ Łupy z Lusha Lusha odkryłam w Paryżu i co nie co już o nim wspominałam. Jest to wyjątkowy i oryginalny sklep, w którym produkty kosmetyczne wykonane są z naturalnych składników i przypominać mają swym wyglądem jedzenie. Tanio nie jest, ale niepowtadzalność produktu macie zapewnioną. Sklepy porozrzucane są po całej Europie. W Anglii też jest ich dużo, a my akurat zrobiłyśmy nasze zakupy w Truro. Czekamy na Lusha w Polsce. Pierwszym moim zakupem jest galaretka do mycia ciała Whoosh. Galaretka zastępuje żel do mycia i ma dwie strony medalu. Pachnie niesamowicie połaczeniem limonki, cytryny i rozmarynu, ma też głeboki niebieski kolor. Po kąpieli zostawia na ciele orzeźwiający zapach i uczucie świeżości. Z drugiej strony znacie konsystencję galaretki i możecie się domyślać, że ani nie