Przejdź do głównej zawartości

Teksty kultury na pandemię



Jak już wiemy pandemia jest zjawiskiem przerażającym i fascynującym jednocześnie, które chcemy czy nie, trzyma nas w domu. Spacer z psem, czy też spacer między sklepowymi półkami, podczas którego przy pomocy wyrafinowanych piruetów staramy się ominąć przebywające tam jednostki, staje się dla nas niewątpliwą i ekscytującą przygodą. 

Nie piję już piwa trzy tygodnie, co nie wiem w jakim celu odliczam mojej mamie i co zdecydowanie przypomina zachowanie alkoholika na odwyku. I choć wiem, że piwo mogę pić również w domku, oglądając serial, muszę przyznać, że dla mnie nie smakuje ono tak samo, jak w pubie, czy barze, pijąc ze znajomymi. Brakuje mi też mojego teatru, kina, które uwielbiam oraz (shame on me) zakupów ubraniowych. Dzieje się tak, ponieważ zanim pandemia ta się rozpoczęła, miałam właśnie w planach wybrać się na porządne zakupy, w poszukiwaniu sportowych ubranek, spodni, sukienki na wesele koleżanki (które swoją drogą się wcale nie odbędzie) i cholera wie czego jeszcze. Teraz nagle, gdy pandemia ma się dobrze, przypomniało mi się też o innych rzeczach, które oczywiście teraz są niemożliwe, a które dawno już planowałam. A więc miałam zdać w końcu egzamin na prawo jazdy, wybrać się do okulisty, optyka, na pobieranie krwi, miałam pojechać pod koniec marca do Torunia z mamą i babcią i co najważniejsze - wrócić do jazdy konnej (to już dawno obiecywałam sobie z Natalią i Anią, którym przesyłam buziaki :*). 
No nic. Czekamy na lepsze czasy. 

Tymczasem, przedstawiam Wam kilka tekstów kultury, które powinny umilić Wam pandemię, jakkolwiek da się ją umilić. Zacznę od seriali. Całkowicie przez przypadek, każdy z nich opowiada o kobietach. To właśnie problemy tej płci, czy to te bardziej błahe, jak zakupy i randki, czy też te poważniejsze, jak miłość, przyjaźń, czy śmierć, wiodą tutaj prym. Jeżeli chodzi o filmy, jest to mieszanka: musical, czarna komedia i coś w stylu komedii filozoficznej. Powiązań brak. 



Już nie żyjesz

Ten serial pierwszy raz zobaczyłam w instagramowym zestawieniu u Arleny Witt, a później napastował mnie namolnie zawsze, gdy tylko wchodziłam na Netflixa. W końcu się poddałam i zaufałam Netflixowi, jeżeli chodzi o podpowiedzi. Pierwszy odcinek z początku mnie nie przekonywał, aż w końcu... udało się to w ostatniej scenie. Potem już poleciało - zostałam wciągnięta wirem wydarzeń. Ale o co właściwie chodzi w Dead to me? Mamy dwie kobiety. Jedna z nich świeżo straciła męża w wypadku samochodowym i zażarcie próbuje znaleźć kierowcę, który go potrącił. Druga znajduje się w wirze prywatnych porażek, ale postanawia pomóc zdesperowanej Jen w znalezieniu mordercy. Ta przyjaźń dwóch tak różnych kobiet - konkretnej i twardo stąpającej po ziemi Jen i uduchowionej i ekscentrycznej Judy, przynosi wiele nieoczekiwanych zwrotów akcji. Mamy też tu do czynienia z niewygodnymi, a nawet mrocznymi tajemnicami. Serial jest krótki, barwny, estetyczny, ma świetną muzykę, wyrazistych bohaterów i tajemnicę, wokół której wszystko krąży. Nie muszę opisywać Już nie żyjesz jednym zdaniem, bo zrobił to za mnie jeden z krytyków Filmwebu: "Grace i Frankie opowiadają Wielkie Kłamstewka". Ten opis jest w punkt!


Wielkie Kłamstewka

Jak już wspomniałam, serial ten klimatycznie powiązany jest z Dead to me. Akcja odgrywa się również w małym, nadmorskim miasteczku, bohaterkami są kobiety w wieku dojrzałym, a w tle czai się sporo tajemnic powiązanych z przemocą, zdradą i zbrodnią. Jeżeli więc spróbujecie jednego z tych seriali, drugi z pewnością też Wam się spodoba. Warto zaznaczyć, że w Wielkich Kłamstewkach mamy do czynienia z gwiazdorską obsadą. Zobaczymy więc tu Nicole Kidman, Reese Witherspoon, tegoroczną laureatkę Oscara (mniej lub bardzie zasłużonego, ale nie będę tutaj hejterem) Laurę Dern, pięknego jak z obrazka Alexandra Skarsgarda, czy pojawiającą się w drugim sezonie (może niekoniecznie potrzebnie) Maryl Streep. Jak już wiecie, lubię, gdy wciągająca płaszczyzna fabularna, łączy się z estetyką obrazu, a tu cel ten zostaje osiągnięty. Widz ma silną potrzebę binge - watchingu, gdyż wciągają go nieustannie pojawiające się nowe, mroczne tajemnice. Smaku dodają ciągłe urwyki retrospektywne, które jeszcze bardziej angażują nas w akcję na ekranie. Wszystko jest dopieszczone otoczką estetyczną, czyli przepięknymi, nadmorskimi krajobrazami kalifornijskiego miasteczka Monterey - miasta, do którego udało mi się zawitać dwa razy podczas tych wakacji. Czy robi takie wrażenie jak na ekranie? Owszem, jest wyjątkowe. Zachęcam do odwiedzenia i zachęcam do obejrzenia. <3


Seks w Wielkim Mieście

Całe dotychczasowe życie spędziłam w zagubieniu: czym właściwie jest ten Seks w Wielkim Mieście. Czy to serial, czy to film, czy o co z tym wszystkim chodzi. W końcu się przekonałam, postanawiając w pewien wieczór obejrzeć pierwszy z filmów. Był całkiem przyjemny, acz nie wybitny. Podobał mi się, ale bez szału. Potem przyszedł czas na serial. Muszę powiedzieć, że serial : film, to niebo : ziemia. Ktokolwiek chciałby poznać legendarne już główne bohaterki: Carrie, Charlotte, Mirandę i Samanthę, polecam zacząć serial! Czy skończycie (tak jak w końcu ja - udało się kilka dni temu), czy zatrzymacie się na którymś sezonie, będziecie mieli okazję zaznać tego specyficznego klimatu Sex and The City. Zatopicie się w tym wielkomiejskim (Nowojorskim!) kolorycie, w tym zakupowym szaleństwie, poszalejecie w klubach nocnych, razem z imprezowymi głównymi bohaterkami.  Poznacie setki niczego sobie mężczyzn, których nasze bohaterki spraszają do domów, po pierwszej, wspólnie spędzonej imprezie i być może pomyślicie sobie, że coś tu jest nie tak, ale to nieważne bo na ładnych panów zawsze fajnie popatrzeć, a rozterki seksualno - miłosne dziewczyn są cudownie rozrywkowe. Serio, oglądając ten niezwykle lekki w odbiorze i przyjemny serial, bawiłam się świetnie! Niejednokrotnie utożsamiałam się z pewnymi zachowaniami cynicznej Mirandy, marzycielskiej Carrie (choć ta akurat w dużej mierze mnie denerwowała), czy słodkiej i romantycznej Charlotte. Lubiłam to, jak z każdym sezonem moje myślenie ewoluowało i moja empatia i sympatia do którejś z bohaterek, przemieniała się w antypatię, by po kilku odcinkach znów powrócić jako sympatia. Polubiłam główne bohaterki - naprawdę polubiłam, bo dostarczyły mi kilkudziesięciu godzin relaksu i zabawy, gdy patrzyłam w ekran i oglądałam ich miłosno - zakupowe rozterki, czasem widząc, jak w lusterku, siebie. Myślę, że już wiecie, czy wstępnie serial Wam się spodoba czy nie. Próbujcie: może i Wy się zaprzyjaźnicie z Charlotte, Mirandą, Samanthą i Carrie (z tą najmniej) tak jak ja! <3




Atak paniki

Kiedy siedziałyśmy z Anią (pozdrowionka :*) i zastanawiałyśmy się jaki film obejrzeć, objawił nam się on (na szczęście nie w rzeczywistości) - Atak paniki. Film, którego bohaterami jest kilkanaście, pozornie niezwiązanych ze sobą osób (później powiązania regularnie zaczynają się odsłaniać), w różnych sytuacjach życiowych. Mamy więc parę w samolocie, pannę młodą, kelnera uzależnionego od nowych technologii, młodą dziewczynę pracującą w seks-kamerze, parę rozwodników w restauracji i znudzonych, żądnych wrażeń nastoletnich chłopców. Wybory których wszyscy oni dokonują, sprawiają, że z każdą chwilą czują się coraz mniej komfortowo, a konflikty tragiczne i ambiwalencje uczuciowe w jakich się znajdują, prowadzą do nieuchronnego ataku paniki. Jego nadejście czujemy przez cały film, więc napięcie jest w filmie doskonale wytworzone. Uważnie obserwujemy działania każdego z bohaterów, wyczekując, a jednocześnie obawiając się zbliżającej się kumulacji. Atak paniki jest filmem bardzo dobrym, który idealnie wpasowuje się w chaotyczną i wymykającą się spod kontroli sytuację obecnie odgrywającą się na całym świecie. Niestety nie jest on stworzony przez polską kinematografię jako taki, a powstał na podstawie hiszpańskiego filmu Dzikie historie, którego jeszcze nie miałam okazji obejrzeć, ale chcę to prędko nadrobić. Tak więc ciężko nam wymyślić dobrą czarną komedię samemu - musimy powielać innych - ale dobre i to. Może dzięki temu, czegoś innowacyjnego się nauczymy. 


Stokrotki

Stosunkowo ważny film Czechosłowackiej Nowej Fali, w reżyserii Very Chytilovej, który miałam obejrzeć na zajęcia. Uroczy, dopracowany, pełen zwracających uwagę, pozornie nieistotnych szczegółów, dziwny. Dziwny, ale w taki sposób jak lubię. Bo mimo to zrozumiały, choć symboliczny, moralizujący i inteligentny, choć o zabarwieniu komediowym. Dwoje kokieteryjnych dziewcząt, żyje na koszt naiwnych mężczyzn, często oferujących im serce na dłoni, które, po skorzystaniu z oferty materialnej, prędko odrzucają. Dziewczyny szaleją, bawią się i za nic nie biorą odpowiedzialności. Ale czy można tak w nieskończoność? Dużo tu zabawy. Szczególnie zabawy rekwizytami, takimi jak jedzenie, czy przedmioty codziennego użytku. Rzeczy którymi otaczają się dziewczyny pozornie są piękne, ale po głębszym przyjrzeniu okazują się zepsute - tak jak i główne bohaterki. Pod otoczką subtelności i niewinności kryje się moralna brzydota. Stokrotki mnie zaskoczyły, ale pozytywnie, zobaczcie!


Rocketmann

Koniec filmowego moralizowania! Przed Wami coś lekkiego, pięknego i nad wyraz pozytywnego - muzyczna opowieść o Eltonie Johnie, twórcy wielu fantastycznych piosenek, które tak kocham! Biografia Eltona, to muzyczna droga, którą prześpiewacie i przetańczycie wraz z artystą. Nie jest ona jednak wcale prosta: pełno na niej kocich łbów, rozrzuconych kamieni i ostrych zakrętów. Moja przewspaniała metafora służy nakreśleniu, iż w odróżnieniu od cukierkowego po trzykroć Bohemian Rapsody - biografii wokalisty Queen, w Rocketmannie jest już odważniej i trochę mroczniej. Mamy więc zdradę, odrzucenie, kontrowersyjną na tamte czasy miłość homoseksualną oraz widoczny problem z narkotykami i alkoholem u muzyka. Nie jest więc aż tak różowo ale mimo to rozrywki nie brakuje wcale! Jeżeli tylko lubicie musicale, film na pewno się Wam spodoba! Podkreślam, że to musical, a nie zwykły film muzyczny, bo wiem, że niektórzy są wrażliwi na sceny, w których nagle wszyscy mieszkańcy wyskakują z domów rozpromienieni na ulicę i zaczynają podrygiwać w tanecznym pochodzie przez około pięć minut. Jeżeli więc nie jesteście w stanie zdzierżyć takich musicalowych klasyków, nie sięgajcie po ten film. W innym przypadku sięgajcie koniecznie! Z kina wyszłam rozpromieniona i pełna pozytywnej energii. Szczególnie w sytuacji jaką mamy obecnie, warto stanąć na kanapie i zaśpiewać wraz z Eltonem I'm still standing. <3

Nawet nie wiecie jak bardzo brakuje mi chodzenia do kina.Trzymajmy się w ten trudny czas. Oglądajcie, słuchajcie i czytajcie dobre rzeczy, bo to właśnie idealny czas na nadrobienie kulturowych zaległości. Wychodźcie też czasami na powietrze, by sobie pooddychać, ale uważajcie na ludzi. Ludzie są niebezpieczni.  Buziaki!





Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Nieoczywiste atrakcje Londynu #1

Kilka dni temu wróciłam z Londynu i z tej okazji ktoś powinien mi zafundować darmową terapię. Terapeuta zaś powinien zastosować w rozmowach ze mną procedury odtęskniające. Na pewno takie są. Bo nie wiem co innego może mnie wyleczyć z Londynu. Chyba już po prostu nic. Moja kuzynka na przykład cieszy się, że z Londynu wróciła (choć w sumie dalej jest w Anglii, więc może to inaczej działa). Ja się NIE cieszę. Ja tu cierpię proszę państwa. Ale do rzeczy.  Ostatni wpis zawierał generalne przemyślenia na temat mojego pobytu w Londynie. Co nieco wspominałam tam o konkretnych miejscach, ale dziś będzie szerzej i dokładniej. Powiem bowiem o atrakcjach Londynu, które odkryłam podczas mojego wyjazdu. Uwaga. Nie są to typowe atrakcje, zawarte na każdej pocztówce, fototapecie i i kubku z Londynu. To jak duże wrażenie robi Parlament, Big Ben (swoją drogą obecnie otulony rusztowaniami), Tower Bridge, National Gallery, czy Muzeum Historii Naturalnej, wie chyba każdy. Nawet ten, kto w stolicy Anglii n

Bujna wyobraźnia - błogosławieństwo czy przekleństwo?

Z tą sytuacją mierzyła się Ania z Zielonego Wzgórza, mierzę się ja, być może duża część wszystkich Ani na świecie tak ma. Chodzi tu o rozbudowaną, bogatą w w realistyczne, wyimaginowane twory wyobraźnię.  Dopiero niedawno zaczęłam doceniać jej siłę i koloryt, ale to przecież dzięki niej od małego szkraba mogłam spokojnie wysiedzieć w szkole, w długie podróży samochodem, w kolejce do lekarza, czy co najważniejsze.. w kościele. I same plusy - babcia myśli, że ma taką cudowną, grzeczną wnusię słuchającą z zapartym tchem tego co ksiądz prawi. Tymczasem kilkuletnia Anusia projektuje swój szalony plan rychłego zasiedlenia jednej z planet i stworzenia z niej krainy bąbelków. No i wszyscy zadowoleni. Swoją drogą krainę bąbelków pamiętam do dziś - sama planeta była bąbelkiem, ludzie mieszkali w dużych bańkach mydlanych, a wszystkie meble były z pianek i baniek. Jadło też się same piankowe produkty - na śniadanie, obiad i kolacje. Wy się śmiejcie, a ja mam tą planetę tak zakorzenioną w gł

Do Kornwalii na zakupy

Niedawno wróciłam z Kornwalii, gdzie razem z Jagodą (buziaki dla niej :*) byłam na wolontariacie. Niedługo napiszę o tym coś więcej, a tymczasem zacznę od zakupów, które tam poczyniłam. Zapraszam. ♡ Łupy z Lusha Lusha odkryłam w Paryżu i co nie co już o nim wspominałam. Jest to wyjątkowy i oryginalny sklep, w którym produkty kosmetyczne wykonane są z naturalnych składników i przypominać mają swym wyglądem jedzenie. Tanio nie jest, ale niepowtadzalność produktu macie zapewnioną. Sklepy porozrzucane są po całej Europie. W Anglii też jest ich dużo, a my akurat zrobiłyśmy nasze zakupy w Truro. Czekamy na Lusha w Polsce. Pierwszym moim zakupem jest galaretka do mycia ciała Whoosh. Galaretka zastępuje żel do mycia i ma dwie strony medalu. Pachnie niesamowicie połaczeniem limonki, cytryny i rozmarynu, ma też głeboki niebieski kolor. Po kąpieli zostawia na ciele orzeźwiający zapach i uczucie świeżości. Z drugiej strony znacie konsystencję galaretki i możecie się domyślać, że ani nie