Przejdź do głównej zawartości

Nowe angielskie słówka, czyli czego uczy praca w Nowym Jorku

Nie mam pojęcia jakim cudem mieszkam tu już mocno ponad miesiąc. Czas leci niemiłosiernie, co zwiedziłam to moje, ale tyleż do zobaczenia jeszcze zostało. Muzea, galerie, parki, sklepy..., nie mówiąc o różnorakich wydarzeniach kulturalnych, które mają tu miejsce dosłownie każdego dnia o każdej godzinie. Polubiłam moją dzielnicę, zaakceptowałam chaos i specyficzny zapach na ulicy, przedstawiłam się nawet jako prawdziwy Nowojorczyk, zasypiając wieczorem w metrze. Ale nie o tym mowa w tym poście. Podczas swojej pracy na Liberty Island (pod Statuą Wolności), przeprowadziłam całą masę rozmów po angielsku, dzięki czemu jeszcze bardziej obywam się z językiem i przestaję już mieć jakiekolwiek bariery. Już nawet po angielsku śmieszkuję, a to u mnie sukces. Pod tym względem ta praca jest więc doskonała. Łapię też trochę nowych słówek, a część z nich, które najwyraźniej zapamiętałam, właśnie Wam przedstawię. Może akurat też części z nich nie znaliście. 



TWIRL
Jest to w najprostszym tłumaczeniu obrót/zakrętas/ zawijas. Jako, że sprzedaję między innymi kręcone lody, po prostu musiałam sobie zapamiętać to slówko. Lodów mamy trzy smaki: waniliowy, czekoladowy i twist, czyli mieszanka obu. Część osób zamiast poprosić o twist, prosi o twirl. Albo mix. Albo vanilla and chocolate. Wtedy jest najgorzej, bo nie wiesz, czy chodzi o osobne lody waniliowe i czekoladowe, czy o ową mieszankę. Swoją drogą za lody te płaci się pięć dolców, a z lodami to nie ma za wiele wspólnego. Ale klientów zawsze pod dostatkiem..

MEZZANINE
Wielokrotnie spotykałam ten napis na stacjach metra, aż w końcu postanowiłam sprawdzić, co to znaczy. Okazuje się, że jest to półpiętro, ewentualnie antresola. Słówko to było mi wcześniej obce, ale w Nowym Jorku bombardowano mnie nim kilka razy dziennie, więc to całkiem sympatyczne, w końcu wiedzieć o co chodzi.

SQUASH
Pracując pewnego dnia w naszej restauracyjnej kuchni na Liberty Island, dostałam polecenie przygotowania squasha. Oczywiście w mojej głowie od razu pojawiła się wizja osoby odbijającej piłeczkę od ściany. Okazało się, że taka wizja objawiła się też kilku innym osobom nie będącym Amerykanami. Tymczasem squash oznacza jeszcze całkiem dobre warzywko o nazwie kabaczek. To właśnie nim (a nie rakietką i piłeczką) przekłada się Veggie panini, które swoją drogą całkiem często zamawiam w naszej restauracji (bo mało co innego da się zjeść..). Oprócz tego, słówko to można tłumaczyć jeszcze jako miazga, czy ścisk.



LANYARD
Czekałam aż miesiąc, by w końcu dostać swoje ID z którym mogę bezproblemowo dostawać się promem do pracy. Oczywiście na zdjęciu, które zrobiono mi do dokumentu, wyglądam bardzo źle. Pocieszeniem jest, że prawie każdy pracownik wygląda na tych zdjęciach źle. Tak, czy siak, gdy tylko mi i mojemu koledze z Czech zrobiono owe zdjęcia, postanowiliśmy udać się do biura po profesjonalne cool smycze. Dochodząc już do drzwi zorientowaliśmy się, że niestety nie wiemy jak jest po angielsku smycz. Mimo, że gestykulacja okazała się pomocna, oświecono nas jak jaki jest angielskie tlumaczenie smyczy - otóż właśnie lanyard.

NAME TAG
Jest to identyfikator, czyli przypinka, którą zawsze nosimy przypiętą do koszulki. Napisano na niej nasze imię, nazwisko, kraj i miasto, z którego pochodzimy. Dzięki temu, ludzie nie tylko wiedzą jak się do nas zwracać, ale wiedzą, w jakim języku ewentualnie mogą się z nami porozumieć, o czym mogą porozmawiać. Ja na przykład bardzo lubię obsługiwać polskich turystów. Zawsze są mile zaskoczeni, gdy zagadam do nich po polsku. Czasem to oni zagadują, gdy przeczytają, co jest na identyfikatorze, a innym razem właśnie ja. Zazwyczaj albo podsłucham w jakim języku rozmawiają, albo rozpoznam akcent. :D

PAYCHECK
To bardzo miło brzmiące słowo, oznaczające nic innego, jak wypłatę. To właśnie dlatego tak miło brzmi. Aż dziwne, że nie znałam go wcześniej. Swój paycheck dostaję co dwa tygodnie w kopercie. co w sumie nie wydaje się specjalnie bezpieczne. Zdarzały się już kradzieże z szafek, a nawet odbieranie wypłaty pod fałszywym nazwiskiem. W sumie dziwne - zazwyczaj pracodawcy przelewają wypłatę na konto. No ale nie ma co narzekać, jak hajs się zgadza, to jest dobrze.

VESSEL
Jak już wiecie, do pracy dopływam codziennie promem. Generalnie jest to ferry, ale na pokładzie znajduje się ostrzeżenie, aby uważać na unexpected vessel movements. Faktycznie, podczas dobijania do przystani, gdy człowiek nie jest niczego świadomy, może nieźle się zatoczyć. Vessel w wolnym tłumaczeniu, to statek, okręt, łódka. Oprócz tego też naczynie, pojemnik. 

PEDESTAL
Jest to postument/piedestał. Czyli to, na czym stoi dumnie nasza wyspowa statua. Niby podobne brzmieniowo do polskiego odpowiednika, ale jakoś nigdy nie miałam okazji tego słówka poznać.

REFILL
W sumie logiczne połączenie słowa fill, z przedrostkiem oznaczającym powtórzenie. Codziennie przynajmniej kilku klientów pyta się nas o dolewkę lemoniady (refill właśnie), a ja twardo odpowiadam, że nie ma takiej opcji i że muszą bez dwóch zdań kupić kolejny napój. I wydają grube dolary na tą przesłodzoną lemoniadkę z naszego namiotu. No dobrze. 

TORCH
Lady of Liberty trzyma ją w dumnie podniesionej ręce. I nie jest to bynajmniej latarka. Jako osoba uczona w szkole brytyjskiego angielskiego, za torch uznawałam zawsze latarkę tylko i wyłącznie. A tymczasem w USA torch to pochodnia.



PENNIES < NICKELS < DIMES < QUARTERS
Wiedziałam, że poznam amerykańskie monety, ale nie wiedziałam, że aż tak dogłębnie. Pracując codziennie na kasie, mam non stop kontakt z pieniędzmi, więc jeśli potem w sklepie przychodzi co do czego, operuje centami bardzo szybko. Dobrze mi z tym. Najmniejszą wartość ma one penny - 1 cent. Następnie jest nickle - 5 centów, dime - 10 centów i quarter - 25 centów. Potem mamy dopiero dolar - równowartość stu centów.

To tylko kilka słówek, ale uczę się tu nie tylko tego. Uczę się tego, by nie bać się powiedzieć czegoś po angielsku, tylko mówić, mówić i jeszcze raz mówić. Już nie boję się, że powiem coś niegramatycznie, w czasie przeszłym zamiast zaprzeszłym. Nie boję się znajdować też synonimy, gdy brakuje mi jakiegoś wyrazu. Z resztą nie mogę się bać, jestem otoczona ludźmi z różnych krajów, muszę sobie jakoś radzić. I dobrze. Taki skok na głęboką wodę (również językowy) był mi potrzebny. Uczenie się języka na tej zasadzie jest naprawdę efektywne. 
Tymczasem trzymajcie się, odezwę się wkrótce.





Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Nieoczywiste atrakcje Londynu #1

Kilka dni temu wróciłam z Londynu i z tej okazji ktoś powinien mi zafundować darmową terapię. Terapeuta zaś powinien zastosować w rozmowach ze mną procedury odtęskniające. Na pewno takie są. Bo nie wiem co innego może mnie wyleczyć z Londynu. Chyba już po prostu nic. Moja kuzynka na przykład cieszy się, że z Londynu wróciła (choć w sumie dalej jest w Anglii, więc może to inaczej działa). Ja się NIE cieszę. Ja tu cierpię proszę państwa. Ale do rzeczy.  Ostatni wpis zawierał generalne przemyślenia na temat mojego pobytu w Londynie. Co nieco wspominałam tam o konkretnych miejscach, ale dziś będzie szerzej i dokładniej. Powiem bowiem o atrakcjach Londynu, które odkryłam podczas mojego wyjazdu. Uwaga. Nie są to typowe atrakcje, zawarte na każdej pocztówce, fototapecie i i kubku z Londynu. To jak duże wrażenie robi Parlament, Big Ben (swoją drogą obecnie otulony rusztowaniami), Tower Bridge, National Gallery, czy Muzeum Historii Naturalnej, wie chyba każdy. Nawet ten, kto w stolicy Anglii n

Bujna wyobraźnia - błogosławieństwo czy przekleństwo?

Z tą sytuacją mierzyła się Ania z Zielonego Wzgórza, mierzę się ja, być może duża część wszystkich Ani na świecie tak ma. Chodzi tu o rozbudowaną, bogatą w w realistyczne, wyimaginowane twory wyobraźnię.  Dopiero niedawno zaczęłam doceniać jej siłę i koloryt, ale to przecież dzięki niej od małego szkraba mogłam spokojnie wysiedzieć w szkole, w długie podróży samochodem, w kolejce do lekarza, czy co najważniejsze.. w kościele. I same plusy - babcia myśli, że ma taką cudowną, grzeczną wnusię słuchającą z zapartym tchem tego co ksiądz prawi. Tymczasem kilkuletnia Anusia projektuje swój szalony plan rychłego zasiedlenia jednej z planet i stworzenia z niej krainy bąbelków. No i wszyscy zadowoleni. Swoją drogą krainę bąbelków pamiętam do dziś - sama planeta była bąbelkiem, ludzie mieszkali w dużych bańkach mydlanych, a wszystkie meble były z pianek i baniek. Jadło też się same piankowe produkty - na śniadanie, obiad i kolacje. Wy się śmiejcie, a ja mam tą planetę tak zakorzenioną w gł

Do Kornwalii na zakupy

Niedawno wróciłam z Kornwalii, gdzie razem z Jagodą (buziaki dla niej :*) byłam na wolontariacie. Niedługo napiszę o tym coś więcej, a tymczasem zacznę od zakupów, które tam poczyniłam. Zapraszam. ♡ Łupy z Lusha Lusha odkryłam w Paryżu i co nie co już o nim wspominałam. Jest to wyjątkowy i oryginalny sklep, w którym produkty kosmetyczne wykonane są z naturalnych składników i przypominać mają swym wyglądem jedzenie. Tanio nie jest, ale niepowtadzalność produktu macie zapewnioną. Sklepy porozrzucane są po całej Europie. W Anglii też jest ich dużo, a my akurat zrobiłyśmy nasze zakupy w Truro. Czekamy na Lusha w Polsce. Pierwszym moim zakupem jest galaretka do mycia ciała Whoosh. Galaretka zastępuje żel do mycia i ma dwie strony medalu. Pachnie niesamowicie połaczeniem limonki, cytryny i rozmarynu, ma też głeboki niebieski kolor. Po kąpieli zostawia na ciele orzeźwiający zapach i uczucie świeżości. Z drugiej strony znacie konsystencję galaretki i możecie się domyślać, że ani nie