Przejdź do głównej zawartości

Słówka z głowy

Ostatnio napisanie posta zaczęło nade mną wisieć jak egzamin z prawa jazdy. Niby chcę napisać, niby mam mnóstwo - zarówno kulturalnych, życiowych, jak i podróżniczych wpisów w głowie, a jednak nie piszę. No i jak to tak. Nie powiem, że nie jestem zajęta, bo jestem. Ale nie powiem też, że nie mam czasu napisać posta, bo mam. Po prostu - seriale, filmy, książki, studia, teatr, radio, koleżanki, wyjazdy, Szlachetna Paczka, no i tak. Ale chcę nadrobić tą skandaliczną, miesięczną przerwę i przyszedł mi pewien pomysł. Angielskich słówek uczymy się w najróżniejszych, czasem teoretycznych, czasem praktycznych okolicznościach. Poznajemy je z lekcji, książek, piosenek, podróży, komunikatów, gazet itp. itd. Podam dziś więc kilka słówek, które udało mi się zapamiętać w nietypowych, ciekawych okolicznościach. Może akurat któregoś nie znacie. ;)


CHICKENCOOP/ HENHOUSE


Kręcicie nosem? Myślicie, że słowo "kurnik" wam się nie przyda? Do momentu, gdy będąc na wolontariacie w kornwalijskiej, cudnej wsi Freathy nie dostaniecie polecenia wyczyszczenia go! Pierwszy raz wykonywałam tę czynność (tutaj pozdrawiam towarzyszkę pracy <3) i nie okazała się wcale taka trudna. Kury były grzeczne i bez oporów opuściły kurnik na czas sprzątania. Bez nadmiernego gdakania też do tegoż kurnika wróciły. Dodatkowo odnalazłyśmy świeże, piękne jajeczka ukryte wśród siana.


HIGHWAY/FREEWAY/MOTORWAY/EXPRESSWAY


Aż 4 wyrażenia opisują polskie słowo "autostrada", acz wydaje mi się, że każde z nich jest używane, więc warto chociaż je wszystkie kojarzyć. Ogólnie okoliczności nauczenia się przeze mnie tego słowa są dosyć stresujące. Jechaliśmy sobie właśnie z rodzicami autostradą (na której był korek!) do Niemiec. Mieliśmy tam spędzić jedną noc, by potem ruszyć dalej w kierunku Dolomitów. Było fajnie, dopóki nie zorientowaliśmy się, że nie przyjedziemy na czas do naszego pensjonatu. Rodziciele rozkazali mi dzwonić tamże, a ja nie dość, że stresowałam się, gdy musiałam załatwić coś przez telefon, to jeszcze bardziej, gdy musiałam mówić to po angielsku. Co ciekawe, minęło sześć lat i już takich lęków zupełnie nie mam, także ulga. Ale wtedy, powiedziałam, że nie zadzwonię, a ponieważ oni też nie chcieli, w aucie rozpętało się piekło gorsze niż to w Boskiej Komedii. Nasza rodzina to jednak ma talent do takich rzeczy. Zrozpaczona, przyparta do ściany, zaczęłam sprawdzać jak jest autostrada, by móc zawile (niepotrzebnie!) wyjaśnić powód naszego spóźnienia. W końcu zadzwoniłam, a ze stresu zapamiętałam każde jedno słowo. Przypominając sobie tą historie, z zaskoczeniem orientuję się jak bardzo się zmieniłam (pod tym względem) na korzyść.


SLUG


Słowo znaczące "nagi ślimak", ale jak się później okazało, również "żeton", "kulka" i "łyk". Poznałam je dość wcześnie, bo w przedszkolu. Pani przedszkolanka, nie wiem, czy chcąc się na nas wyżyć, czy będąc podejrzaną fetyszystką, kazała nam położyć się na podłodze i udawać zwierzęta. Nie no, żartuję - wiem, że wtedy była to dla nas świetna zabawa. Dziwne. W każdym razie mówiła ona nazwę zwierza, a my udawaliśmy to oto zwierzę, wykonując dziwne, kompulsywne ruchy na dywanie. Do tego wydawaliśmy z siebie równie przerażające rżenia, wycia, krzyki i muczenia. Pamiętam, że o ile z krową pieskiem, czy koniem nie miałam problemów, tak Z NAGIM ŚLIMAKIEM JUŻ DO CHOLERY TAK!


DELICIOUS


Śliczne słówko oznaczające, że coś jest "pyszne". Też nauczyłam się go wcześnie - w przedszkolu. Miałam wtedy podręcznik o nazwie "Bravo!", którego głównym bohaterem był krokodyl Crocky. Co ciekawe, w przedszkolu nie mieliśmy jeszcze podręczników. Kupiła mi go mama, objawiając wówczas maniakalną potrzebę nauczenia mnie angielskiego. Śpiewałyśmy więc razem piosenki, znajdujące się na KASECIE dołączonej do podręcznika. Jedna z nich brzmiała: " My pizza is delicious, my ice -cream is delicious, my cake is delicious - thank you very much." W wielu pięciu lat powtórzyłam więc słowo delicious tyle razy, że na pewno zaburzyło to w jakiś sposób moją psychikę.


CUP OF TEA/ COFFEE


Nauczenie się tych słówek jest rezultatem drugiego przejawu maniakalnej potrzeby mojej mamy, nauczenia mnie języka angielskiego. Tego dnia byłam u babci, była też u niej ciocia. Mama kazała jej przez telefon zrobić mi lekcje angielskiego. Zestresowana ciocia, usiłując znaleźć w sobie zalążek talentu pedagogicznego, popatrzyła na to co leży przed nią na stole. Akurat były to filiżanki z kawą, herbatą, mleko i cukier. 


AMAZING/ INCREDIEBLE/ UNBELIEVABLE


Przez dobre kilka lat, w podstawówce i potem w gimnazjum, uczęszczałam na zajęcia teatralne po angielsku. Była to genialna sprawa, bo tyle ile nauczyłam się tam nie tylko angielskiego, ale i śmiałości, pracy w grupie, technik teatralnych i historii kultury, to aż ciężko powiedzieć. Dużo tam śpiewaliśmy fantastycznych utworów, więc właśnie tam poznałam takich wspaniałych artystów jak: Queen, Elvis Presley, The Beatles, Michael Jackson, Louis Armstrong itd. Poznałam również Zemstę, Wesele, Rewizora, Monty Phytona, Sherlocka Holmesa i wiele, wiele innych niesamowitych tekstów kultury. Nauczona na zajęciach ilość słówek jest więc jak się domyślacie jeszcze bardziej spektakularna. Tych trzech nauczyłam się przy okazji naszego pierwszego przedstawienia - The Legend of the Wawel Dragon. Jako ośmiolatka, byłam wtedy esencją nieśmiałości, dystansu do wszystkich i cichego mówienia, więc prawdopodobnie dlatego powierzono mi niezwykle istotną rolę damy dworu. Razem z dwoma innymi damami popylałyśmy po scenie (tzn. dworze królewskim) i raz na jakieś dziesięć minut wydawałyśmy z siebie zemdlone okrzyki. Było to trzynaście lat temu, a do dziś pamiętam dwie kwestie, które wypowiadałyśmy na wieść o wzniosłych czynach wspaniałego szewczyka. Brzmiały one: "Amazing! Incredieble! Unbelievebe!" i "Shoemaker - good shoemaker, big dragon - bad, big dragon!".


SUPRISE


Najprostsza rzecz na świecie. W podstawówce, będąc w Jubilacie zobaczyłam, że zamiast Kinder Niespodzianka, napisane jest Kinder Suprise. Fair enough.


SHADOW


Mając jakieś 11 lat, zaczęłam podczytywać sobie BRAVO. Albo BRAVO Girl. No nie wiem. Umówmy się, za dużej wiedzy z tych czasopism nie pochłonęłam. Pamiętam jednak zdjęcie Vanessy Hudgens, która w dresie idzie na spacer z psem. "Artykuł" w stylu: GWIAZDY też mają normalne życie! Żyją jak my!! Mają psy!!! Wowowow. W każdym razie, pamiętam Vanessę, która idzie przez park z psem. Pies miał na imię Shadow, czyli cień.

BOUND TO

Znalezione obrazy dla zapytania bound to
Oznacza "zobowiązany do"/ "związany z". Słówka nauczyłam się, przy okazji kompulsywnego śpiewania jednej z moich ulubionych piosenek - "Bound to you", z filmu "Burlesque" w gimnazjum. Jest kosmiczna - musicie koniecznie posłuchać. <3 Śpiewa ją Christina Aguilera. Tutaj również brak wzruszającej historii, jak poznałam to słówko. Po prostu po pół roku śpiewania uznałam, że warto dowiedzieć się co śpiewam. Słusznie.


NUN


Na angielskim w gimnazjum dostaliśmy zadanie stworzenia humorystycznego, krótkiego przedstawienia w grupach. Napisałam więc scenariusz, a opisywał on podróż samolotem. Podczas lotu zaczyna mieć jakieś problemy z silnikiem. Wszyscy pasażerowie histeryzują, łącznie z zakonnicą, która co rusz powtarza "Oh my God!", a na końcu, gdy lądujemy szczęśliwie, z ulgą wznosi oczy do nieba, mówiąc "Thank God!".

Na razie to dziesięć słówek/zwrotów/zlepków słów u których pamiętam moment ich nauczenia się. Myślę, że kilka takich cykli mogę stworzyć, bo mam jeszcze sporo pamięci zaśmieconej tak niepotrzebnymi scenami z mego życia. :D



Komentarze

  1. O widzisz! Ja słówka 'highway' też nauczyłam się w niecodzienny sposób, bo dzięki bajce "Auta" i piosence ze ścieżki dźwiękowej, która zresztą do dzisiaj jest moim dzwonkiem w telefonie i o dziwo! wcale mi nie obrzydła ;)
    Eh, ile to się można dowiedzieć o człowieku, znając jego dzwonek��

    https://m.youtube.com/watch?v=5tXh_MfrMe0

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha, właśnie miałam do Ciebie pisać, podzielić się z Tobą, tak jak co jakiś czas, nowinkami kulturalnymi <3 :D

      Usuń
    2. Pisz śmiało! Tylko na to czekam <3

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Nieoczywiste atrakcje Londynu #1

Kilka dni temu wróciłam z Londynu i z tej okazji ktoś powinien mi zafundować darmową terapię. Terapeuta zaś powinien zastosować w rozmowach ze mną procedury odtęskniające. Na pewno takie są. Bo nie wiem co innego może mnie wyleczyć z Londynu. Chyba już po prostu nic. Moja kuzynka na przykład cieszy się, że z Londynu wróciła (choć w sumie dalej jest w Anglii, więc może to inaczej działa). Ja się NIE cieszę. Ja tu cierpię proszę państwa. Ale do rzeczy.  Ostatni wpis zawierał generalne przemyślenia na temat mojego pobytu w Londynie. Co nieco wspominałam tam o konkretnych miejscach, ale dziś będzie szerzej i dokładniej. Powiem bowiem o atrakcjach Londynu, które odkryłam podczas mojego wyjazdu. Uwaga. Nie są to typowe atrakcje, zawarte na każdej pocztówce, fototapecie i i kubku z Londynu. To jak duże wrażenie robi Parlament, Big Ben (swoją drogą obecnie otulony rusztowaniami), Tower Bridge, National Gallery, czy Muzeum Historii Naturalnej, wie chyba każdy. Nawet ten, kto w stolicy Anglii n

Bujna wyobraźnia - błogosławieństwo czy przekleństwo?

Z tą sytuacją mierzyła się Ania z Zielonego Wzgórza, mierzę się ja, być może duża część wszystkich Ani na świecie tak ma. Chodzi tu o rozbudowaną, bogatą w w realistyczne, wyimaginowane twory wyobraźnię.  Dopiero niedawno zaczęłam doceniać jej siłę i koloryt, ale to przecież dzięki niej od małego szkraba mogłam spokojnie wysiedzieć w szkole, w długie podróży samochodem, w kolejce do lekarza, czy co najważniejsze.. w kościele. I same plusy - babcia myśli, że ma taką cudowną, grzeczną wnusię słuchającą z zapartym tchem tego co ksiądz prawi. Tymczasem kilkuletnia Anusia projektuje swój szalony plan rychłego zasiedlenia jednej z planet i stworzenia z niej krainy bąbelków. No i wszyscy zadowoleni. Swoją drogą krainę bąbelków pamiętam do dziś - sama planeta była bąbelkiem, ludzie mieszkali w dużych bańkach mydlanych, a wszystkie meble były z pianek i baniek. Jadło też się same piankowe produkty - na śniadanie, obiad i kolacje. Wy się śmiejcie, a ja mam tą planetę tak zakorzenioną w gł

Do Kornwalii na zakupy

Niedawno wróciłam z Kornwalii, gdzie razem z Jagodą (buziaki dla niej :*) byłam na wolontariacie. Niedługo napiszę o tym coś więcej, a tymczasem zacznę od zakupów, które tam poczyniłam. Zapraszam. ♡ Łupy z Lusha Lusha odkryłam w Paryżu i co nie co już o nim wspominałam. Jest to wyjątkowy i oryginalny sklep, w którym produkty kosmetyczne wykonane są z naturalnych składników i przypominać mają swym wyglądem jedzenie. Tanio nie jest, ale niepowtadzalność produktu macie zapewnioną. Sklepy porozrzucane są po całej Europie. W Anglii też jest ich dużo, a my akurat zrobiłyśmy nasze zakupy w Truro. Czekamy na Lusha w Polsce. Pierwszym moim zakupem jest galaretka do mycia ciała Whoosh. Galaretka zastępuje żel do mycia i ma dwie strony medalu. Pachnie niesamowicie połaczeniem limonki, cytryny i rozmarynu, ma też głeboki niebieski kolor. Po kąpieli zostawia na ciele orzeźwiający zapach i uczucie świeżości. Z drugiej strony znacie konsystencję galaretki i możecie się domyślać, że ani nie