Przejdź do głównej zawartości

Chłodne filmy z północy

Jak wiecie kocham Skandynawię, ale skandynawskie kino, dotychczas było mi mniej lub bardziej obce. Po obejrzeniu dwóch poniższych filmów, wiem już, że będę sięgać do północnych, "chłodnych" filmów coraz częściej. Tym razem padło na szwedzkie produkcje, które jakiś czas temu pojawiły się w polskim kinie. Jest to więc The Square (Szwecja, Dania, Francja, Niemcy) i Mężczyzna imieniem Ove (Szwecja). Mi skradły serce - może do was też przemówią!

Sweden, Sundborn, Landscape, Country Cottages, Lake

The Square
To działo się w takiej kolejności: zobaczyłam plakat, przeczytałam opis, obejrzałam zwiastun. Potem już chciałam tylko iść do kina. Jest to film nietypowy - taki, który może nie wszystkim przypadnie do gustu, ale w klimacie na maksa skandynawskim. Więc jeśli ktoś ceni skandynawskie kino, powinien zainteresować się The Square.

 Głównym bohaterem jest Christian - poważny, przystojny dyrektor muzeum sztuki nowoczesnej ze stosunkowo ułożonym życiem. Ot, w dzień praca, wieczorem imprezy, randki lub zajmowanie się córkami (jeśli tylko wypadnie jego kolej). Cały ten ład zaczyna się sypać w momencie, gdy mężczyźnie zostaje ukradziony portfel. Wtedy to, jak za dotknięciem magicznej, złośliwej różdżki, wszystko zaczyna się walić. Uciążliwe poszukiwania zguby, natrętna kochanka, nieznośne dzieci, nieudana, druzgocząca karierę kampania reklamowa muzeum i odciskająca wokół swe piętno bieda, kumulują się w pochłaniające Christiana bagno. Gwoździem do trumny okazuje się być pewien chłopiec, który zakopuje świat głównego bohatera w tym bagnie jeszcze głębiej. W bagnie stworzonym z wypełnionych worków na śmieci i deszczówki - bagno metaforyczne i dosłowne. 

Film wspaniale pokazuje kontrasty: bogactwo ludzi sztuki - bieda ludzi ulicy, nieskazitelne mieszkanie - brudny śmietnik, sterylna, estetyczna galeria - obskurne bloki z ubogiej dzielnicy. Te kontrasty są idealnie pokazane i wywołują mocne wrażenie. Daje do myślenia swą rozliczną symboliką, akcentowaniem pewnych zachowań. Trafnie pokazany jest problem biedy i żebractwa w dużym mieście, które tak goni, że nie ma nawet czasu popatrzeć na innych. Christian, tak jak pewnie mnóstwo ludzi ze szwedzkich wyższych sfer, pomaga, ale powierzchownie. Rzuci więc żebraczce parę koron by dała spokój, innej kupi jedzenie. To wszystko jest jednak pobieżne i półśrodkowe. Główny bohater, jak i samo państwo nie dają wędki - dają tylko rybę. Ryba zaś wzmaga głód na kolejne ryby, wędka zaś jest ignorowana. A to przecież ona najlepiej rozwiąże problemy, tylko koszty początkowe będą większe.
W filmie podoba mi się pokazanie temperamentu Christiana. Na co dzień ugrzeczniomy, spokojny, ułożony, w obliczu ryzyka utraty twarzy i statusu panikuje, ponoszą go emocje, przypomina zagubione dziecko. No bo przecież co pomyślą ludzie, sąsiedzi, widzowie... 
Kto zobaczy film, a polecam wszystkim, zgodzi się zapewne ze mną, że jedną z robiących największe wrażenie, jest scena performansu - scena ukazująca sytuację niebezpiecznie balansującą między sztuką, a brutalnym zezwierzęceniem. Zwierzę wypuszczone z klatki, wyczuwa ludzki strach i potrafi sparaliżować dziesiątki ludzi, sprawiając, że ich bierność i pasywność w reakcji na krzywdę jest okrutnie zadziwiająca. Ta symboliczna scena pokazuje, jak często i chętnie zagłuszamy zasłyszane wołanie o pomoc. Jak trudno wywołać w człowieku aktywność i zniechęcić do bierności w reakcji na krzywdę ludzką. 
Czy może musimy narysować na całym świecie setki świecących kwadratów (tytułowy the square), w których środku uzyskamy pomoc, poczujemy się bezpiecznie? Czy wtedy nie bylibyśmy tak bardzo obojętni?

Oprócz tej całej zachwycającej symboliki, szczerości, prawdziwości obrazu i dialogów pozbawionych sztuczności, charakterystycznych dla szwedzkiego kina, jestem oczarowana scenografią oraz dekoracją wnętrz. Nowoczesna galeria sztuki, piękne mieszkanie Christiana, nowoczesna Sztokholmska dzielnica - surowość, czystość, kontrasty - cudo. Z resztą sam Sztokholm, łącznie oczywiście ze starą częścią, pałacem Królewskim, jest najpiękniejszy. <3
Gra aktorska szwedzkich aktorów, w tym Claesa Banga w głównej roli, Christophera Laesso, jako jego asystenta oraz amerykańskich aktorów - Elizabeth Moss oraz Terry'ego Notary'ego jest bardzo przekonująca. Bardzo dobrze poradzili też sobie dziecięcy aktorzy - dwie dziewczynki i genialny chłopiec!
Cóż jeszcze mogę powiedzieć - film trwa 2 godziny 20 minut, więc jeśli ktoś jest po długim dniu pracy i nie byłby w stanie skupić się na pewnych ważnych, często absurdalnych, symbolicznych elementach, niekoniecznie musi ten film oglądać właśnie tego dnia. W innym razie bardzo mocno polecam, bo czuję, że The Square w jakiś sposób mnie wzbogacił i wydrążył mi w głowie nowe ścieżki - nowe sposoby myślenia. 


Stockholm, Södermalm, Miasto, Fasada


Mężczyzna imieniem Ove
To kolejny szwedzki film, na którym stosunkowo niedawno byłam w kinie. Jego głównym bohaterem jest Ove (świetny Rolf Lassgard) - gderliwy, ponury i podejrzliwy starszy pan, którego największą przyjemnością jest dogryzanie sąsiadowi. Obsesyjnie pilnuje porządku na osiedlu, codziennie odwiedza grób swojej żony i nieudolnie próbuje popełnić samobójstwo. A może to nie przypadek? Może to los chce dać mu kolejne szanse? To właśnie ten los stawia na drodze staruszka, młode małżeństwo z dwójką dzieci. On, to uroczy nieudacznik, nie umiejący nawet odpowiednio zaparkować samochodu. Ona jest imigrantką ze Bliskiego Wschodu z nad wyraz pozytywnym nastawieniem do życia (irańska aktorka Bahar Pars). To ona właśnie wprowadza słońce do mrocznego, pełnego zgorzknienia i straconych szans życia głównego bohatera. Dając mu zajęcie, daje mu sens życia, czy to zostawiając znienacka dzieci pod jego opieką, czy to zatrudniając go w roli nauczyciela jazdy samochodem.

W filmie pojawia się coś, co bardzo lubię, czyli stopniowa retrospekcja, pokazująca nam dawne losy bohatera i wyjaśniająca jego teraźniejsze zachowania, czy obecną sytuację życiową. Znowuż, jak było w przypadku Manchester by the Sea, wszystkie fragmenty przeszłości współgrają ze sobą jak idealna układanka - nic nie jest wymuszone, a kolejne wątki nie gubią się. Jedno wynika z drugiego. Jednocześnie czujemy, że o ile Ove wciąż nie może uwolnić się od przeszłości, tak naprawdę liczy się tu i teraz. Niezależnie od wieku, czy sytuacji życiowej, wciąż możemy wiele z siebie dać, a wokół jest wielu ludzi, którym możemy pomóc.

Fabuła urzeka i chwyta za serce, dostarczając nam różnorakich emocji - od radości (momentów do pośmiania się jest dużo!), przez nostalgię, refleksję, smutek i wzruszenie, aż po autentyczne poczucie niesprawiedliwości w stosunku do pewnych zachowań ludzkich. Mężczyzna imieniem Ove, podobnie jak The Square, pokazuje skandynawski chłód i znieczulicę społeczną, gdy mowa o stosunku do bliźniego. Dochodzi nawet do takich absurdów, że człowiek upadający na tory kolejowe nie otrzymuje pomocy. Nikt nawet nie podaje mu ręki. Nikt oprócz Ove, który pod twardą skorupą zgorzkniałego starca, chowa ciepło. Tylko ktoś musi je z niego wydobyć.

Tym co jeszcze lubię w Skandynawskich filmach jest atmosfera. Chłodne barwy i klimatyczna, instrumentalna, trochę mroczna, ale zdecydowanie rytmiczna muzyka. To jest to co jeszcze bardziej dodaje uroku temu filmowi. Pewnie nie dla wszystkich z resztą takie szarości zdają egzamin. Niektórzy po kinie oczekują żywych kolorów, błękitnego nieba i nasłonecznionych ujęć - no cóż, w dużej większości w skandynawskim kinie tego nie znajdziecie. Ale uwierzcie, te szarości da się pokochać!

Myślę, że nie ma osoby, która nie uznałaby tego dzieła co najmniej za film dobry. Jak powiedziano w recenzji na Filmwebie, to film skazany na sukces, bo ma wszystko czego po komedii/dramacie spodziewać się powinniśmy. Macie więc gwarancję, że wam się spodoba, czego chcieć więcej? :D
PS: Uprzedzę bo jestem taka miła - oglądając miejcie ze sobą chusteczki. ;)

W najbliższym czasie zamierzam sporo nadrobić ze skandynawskiego kina. Zacznę od Turysty, reżysera The Square, gdyż najbardziej mnie przyciąga, po czym zanurzę się w końcu w filmach Ingmara Bergmana, bo już wstyd doprawdy, że oglądałam tylko Siódmą Pieczęć. Potem przyjdzie czas na Pieśni z drugiego piętra, Hawaje, Oslo, 101 Reykjavik i Historie Kuchenne. Zacieram też ręce, bo wkrótce do kin wchodzi ekranizacja szwedzkiego kryminału o tytule Pierwszy Śnieg (The Snowman). 
Spodziewajcie się recenzji!


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Nieoczywiste atrakcje Londynu #1

Kilka dni temu wróciłam z Londynu i z tej okazji ktoś powinien mi zafundować darmową terapię. Terapeuta zaś powinien zastosować w rozmowach ze mną procedury odtęskniające. Na pewno takie są. Bo nie wiem co innego może mnie wyleczyć z Londynu. Chyba już po prostu nic. Moja kuzynka na przykład cieszy się, że z Londynu wróciła (choć w sumie dalej jest w Anglii, więc może to inaczej działa). Ja się NIE cieszę. Ja tu cierpię proszę państwa. Ale do rzeczy.  Ostatni wpis zawierał generalne przemyślenia na temat mojego pobytu w Londynie. Co nieco wspominałam tam o konkretnych miejscach, ale dziś będzie szerzej i dokładniej. Powiem bowiem o atrakcjach Londynu, które odkryłam podczas mojego wyjazdu. Uwaga. Nie są to typowe atrakcje, zawarte na każdej pocztówce, fototapecie i i kubku z Londynu. To jak duże wrażenie robi Parlament, Big Ben (swoją drogą obecnie otulony rusztowaniami), Tower Bridge, National Gallery, czy Muzeum Historii Naturalnej, wie chyba każdy. Nawet ten, kto w stolicy Anglii n

Bujna wyobraźnia - błogosławieństwo czy przekleństwo?

Z tą sytuacją mierzyła się Ania z Zielonego Wzgórza, mierzę się ja, być może duża część wszystkich Ani na świecie tak ma. Chodzi tu o rozbudowaną, bogatą w w realistyczne, wyimaginowane twory wyobraźnię.  Dopiero niedawno zaczęłam doceniać jej siłę i koloryt, ale to przecież dzięki niej od małego szkraba mogłam spokojnie wysiedzieć w szkole, w długie podróży samochodem, w kolejce do lekarza, czy co najważniejsze.. w kościele. I same plusy - babcia myśli, że ma taką cudowną, grzeczną wnusię słuchającą z zapartym tchem tego co ksiądz prawi. Tymczasem kilkuletnia Anusia projektuje swój szalony plan rychłego zasiedlenia jednej z planet i stworzenia z niej krainy bąbelków. No i wszyscy zadowoleni. Swoją drogą krainę bąbelków pamiętam do dziś - sama planeta była bąbelkiem, ludzie mieszkali w dużych bańkach mydlanych, a wszystkie meble były z pianek i baniek. Jadło też się same piankowe produkty - na śniadanie, obiad i kolacje. Wy się śmiejcie, a ja mam tą planetę tak zakorzenioną w gł

Do Kornwalii na zakupy

Niedawno wróciłam z Kornwalii, gdzie razem z Jagodą (buziaki dla niej :*) byłam na wolontariacie. Niedługo napiszę o tym coś więcej, a tymczasem zacznę od zakupów, które tam poczyniłam. Zapraszam. ♡ Łupy z Lusha Lusha odkryłam w Paryżu i co nie co już o nim wspominałam. Jest to wyjątkowy i oryginalny sklep, w którym produkty kosmetyczne wykonane są z naturalnych składników i przypominać mają swym wyglądem jedzenie. Tanio nie jest, ale niepowtadzalność produktu macie zapewnioną. Sklepy porozrzucane są po całej Europie. W Anglii też jest ich dużo, a my akurat zrobiłyśmy nasze zakupy w Truro. Czekamy na Lusha w Polsce. Pierwszym moim zakupem jest galaretka do mycia ciała Whoosh. Galaretka zastępuje żel do mycia i ma dwie strony medalu. Pachnie niesamowicie połaczeniem limonki, cytryny i rozmarynu, ma też głeboki niebieski kolor. Po kąpieli zostawia na ciele orzeźwiający zapach i uczucie świeżości. Z drugiej strony znacie konsystencję galaretki i możecie się domyślać, że ani nie