Przejdź do głównej zawartości

Ta straszna wiza do USA

W niedalekiej przyszłości, jeżeli wszystko się powiedzie, czeka mnie podróż do Stanów Zjednoczonych. Cieszę się ogromnie, gdyż od dawna taka podróż była w moich planach. Nie chcę jednak na razie więcej o tym mówić, bo wyjazd nie jest zaklepany, no i zobaczymy jak to będzie. 


Jednak do rzeczy. Zanim zaczniemy przeszukiwać strony internetowe w poszukiwaniu jak najtańszych lotów za ocean oraz hosteli w rozsądnych cenach, trzeba zabrać się za załatwianie wizy. Postanowiłam opisać Wam mniej więcej jak ten proces wygląda, gdyż jest on owiany nutami grozy oraz tajemnicy, jak gdyby dostanie wizy graniczyło z cudem. Otóż okazuje się, że nie jest wcale tak źle.

Kluczem, który otwiera drzwi do procesu wizowego, jest niewątpliwie paszport, który musi być ważny jeszcze przez co najmniej pół roku. Musimy sobie zrobić też specjalne zdjęcie do wizy - jest ono trochę inne niż np. zdjęcie do dowodu. Jeżeli te dwie rzeczy posiadamy, rozpoczynamy wypełnianie wniosku o wizę.


1. Wypełnienie formularza

Wypełnienie wniosku o wizę (zrobicie to tutaj) - to moim zdaniem najbardziej uciążliwa część procesu. Musicie wypełnić kilka stron różnymi informacjami o które was pytają. Trzeba być przy tym bardzo uważnym, gdyż większy błąd w formularzu, sprawia, że te 600 zł, które przelejecie na wizę znika bezpowrotnie. Mówię o większym błędzie, gdyż sama przy wypełnianiu popełniłam idiotyczny błąd (przy pisaniu full name in native alphabet) i mimo mojego lęku, że teraz to już koniec, przyjęli moje podanie bez problemu. Jednak przy większych błędach może nie być już tak różowo, także trzeba uważać. W formularzu mamy więc wczytać cyfrowe zdjęcie, podać swoje dane osobowe, status cywilny, adres, dane kontaktowe, wszelkie informacje na temat wykształcenia, ukończonych uczelni, kierunków, miejsc zatrudnienia, branży, w jakiej pracujemy.. Mamy napisać, czy 
byliśmy w USA, czy kiedykolwiem staraliśmy się o wizę itp. (tutaj taka dygresja, by osoby, którym kiedyś odrzucono wniosek o wizę nie zniechęcały się - mojemu tacie, gdy starał się za czasów studenckich, podanie odrzucono, teraz wizę dostał bez problemu.) Pyta się nas z kim jedziemy do USA, trzeba wpisać dane tych osób, kto opłaca naszą podróż, gdzie będziemy się zatrzymywać, z podaniem dokładnego adresu (oczywiście może to być np. hostel, do którego przykładowo się wybierzecie, nie musicie mieć tam kogoś znajomego - kiedyś trzeba było mieć ponoć zaproszenia ;)). 
Żeby się nie zdziwić - mój tata musiał np. w podaniu wymienić wszystkie kraje, które odwiedził w przeciągu 5 lat. Ani ja, ani mama czegoś takiego nie miałyśmy, były też chyba jeszcze z 2 pytania, które tata miał, a my nie. Wyczytałam gdzieś, że mężczyznom zadają więcej pytań. Nie wiem czy to prawda i czemu by tak miało być. xd W każdym razie jeśli nie będziecie mieć wszystkich tych samych pytań co rodzina/ znajomi, nic się nie martwcie. 
Pytań było jeszcze mnóstwo, ale najciekawsza część to niewątpliwie pytania o nasze plany co do pobytu w USA. Mamy więc ciąg pytań o to, czy jedziemy może do Stanów w celu uprawiania prostytucji, handlowania ludźmi, czy też chociaż bronią, czy wspieramy organizacje terrorystyczne, cz też może w takowej nawet jesteśmy. Pytania rozbrajające i doprawdy można fajnie się z nich pośmiać. 
Co ważne, wypełniając formularz, wybieramy o jaki typ wizy się ubiegamy i w przypadku większości z nas, jak i w moim, jest to wiza turystyczna (B2). Są też oczywiście pracownicze, studenckie, narzeczeńskie i wiele innych. Wypełniliście podanie? Toż połowa sukcesu za wami! Teraz niestety czas na piniążki...


2. Opłata

 Nie warto zwlekać i pieniądze przelać jak najszybciej. W przypadku wizy turystycznej zapłacimy 180 dolarów (w przeliczeniu na zł oczywiście jest różnie). Informacje o tym jak to zrobić oraz dane do przelewu, zyskacie tutaj. Opłata powinna wktótce dotrzeć i już za dwa dni powinniśmy mieć możliwość wyznaczenia godziny spotkania w konsulacie. By mieć taką możliwość, trzeba wcześniej zarejestrować się tutaj. Informacja o możliwości umówienia się na spotkanie, wyświetli wam się jakoś z lewej strony, jakoś tam wejdziecie i jakoś się umówicie. Przepraszam za to 'jakoś', ale uwierzcie mi, to się wam wyświetli i zrobicie to na czuja - tak jak ja (do dziś nie wiem jak to uczyniłam xd).


3. Rozmowa w konsulacie

Rozmowę w sprawie wizy możemy niestety przeprowadzić jedynie w dwóch miejscach w Polsce: Krakowskim konsulacie i Warszawskiej ambasadzie. Dla mnie nie był więc to żaden problem, gdyż mam szczęście być z Krakowa. Rozumiem jednak, że dla osób, które muszą dojechać do jednego z miast, jest to pewnie uciążliwe. :\ 
Ponieważ umawiamy się na konkretną godzinę, do konsulatu wchodzimy dość szybko. Na przeciwko wejścia czeka pani z konsulatu (wraz z wężykiem ludu  żądnego Ameryki tuż za nią xd) której pokazujemy nasz paszport i wydrukowane w kolorze Confirmation - potwierdzenie dokonania wpłaty i wypełnienia wniosku. Wchodzimy do konsulatu bez dużych toreb, sprzętów elektronicznych, czy innych podejrzanych przedmiotów. Jeżeli takie mamy, słyszałam, że możemy zostawić je w okolicznym sklepie, czy barze, najlepiej jednak po prostu nie brać ich z domu. Przy wejściu przeszukuje nas pan ochroniarz, są też taśmy na rzeczy i bramki jak na lotnisku. Nic więc nie przeszmuglujemy, nie ma szans. ;) Jednocześnie jeśli mamy komórkę i małą torebkę, możemy zostawić je w szafce przy wejściu, do której zabieramy kluczyk. Ze sobą bierzemy tylko teczkę z dokumentami, ewentualnie tą torebkę. Następnie idziemy do stanowiska, na którym jeszcze raz sprawdzane są nasze dokumenty i naklejane są naklejki na nie. Kolejnym etapem jest podejście do okienka, w którym pobierane są odciski palców. I po tym... właśnie... następuje... straszna... przerażająca.... rozmowa z konsulem!!!

  Ta słynna, straszna rozmowa konsulem nie jest wcale z konsulem (czy konsulowi chciałoby gadać się z każdym z osobna? xd). Rozmawiamy z pracownikami konsulatu, którzy siedzą w okienkach, a my podchodzimy do takiego okienka i załatwiamy sprawę jak w urzędzie. Trwa to najczęściej do trzech minut, chyba, że coś im się w nas nie podoba i się dopytują. xd Moja rozmowa, moich rodziców oraz te, które słyszałam, były po polsku, ale ponoć czasem pracownicy konsulatu zapragną rozmowy po angielsku. No i dobra. 
Pan z którym rozmawiałam, był bardzo miły i pytał o następujące rzeczy: Czy kiedykolwiek byłam w Stanach? W jakim celu jadę? Kiedy, do kogo i do jakiego miasta? Czym się zajmuję w Polsce? Gdzie i co studiuję? Ile jeszcze lat studiów mi zostało? Aha, i jeszcze kto finansuje mi podróż? xd Z tego co mi się wydaje, to tyle - pytania są proste, sensowne i naprawdę nie ma co kombinować, tylko odpowiadać jak jest i za bardzo się nie rozgadywać. Musicie udowodnić, że są rzeczy, które trzymają was w Polsce (praca, studia, rodzina..), albo przynajmniej sprawiajcie sprawiać takie wrażenie. xd 
Po zadaniu pytań, pan powiedział, że wizę otrzymałam (wygrane życie!), a paszport z wbitą wizą będę mogła odebrać za kilka dni, gdy tylko przyjdzie mi na maila informacja, że jest gotowy (w ciągu tych kilku dni mój paszport powędrował do Stanów i wrócił z wizą <3).


4. Odbiór wizy

Po kilku dniach przyszedł mail, a ja wybrałam się w miejsce wskazane mi wiadomości - był to tragicznie oznaczony punkt odbioru przesyłek, do którego jakimś cudem dotarłam. Można też oczywiście zamówić sobie przesyłkę kurierem, jeśli ktoś mieszka dalej. Podpisałam, odebrałam i podekscytowałam się, że w końcu mam tą wizę (co ważne, to nie jest osobny dokument - jest ona wbita na jednej ze stron paszportu. Wygląda uroczo, ale to subiektywne zdanie xd).


To już koniec mojej przygody z wizą. Jak widać proces wizowy jest dość uciążliwy, ale do przeżycia i serio - jeśli nic w przeszłości nie przeskrobaliście, ani nie prowadzicie zbyt podejrzanego życia, powinniście wizę bez problemu dostać! Nie bójcie się tych strasznych opowieści o krwiożerczych konsulach. xd 
Mam nadzieję, że moja przygoda z procesem wizowym zainspiruje was do podróży oraz będzie początkiem moich nowych przygód - może już w USA. ❤

Komentarze

  1. Chciałabym kiedyś polecieć do USA i tak solidnie podszkolić angielski (no i oczywiście przeżyć coś innego, ciekawego <3). Myślałam właśnie czy by tam nie polecieć przy okazji jakiegoś Erasmusa :D
    Pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Są różne fajne wakacyjne programy, które to umożliwiają. Erasmus to też super pomysł. Jestem pewna, że obu nam się uda zrealizować plany.:D Pozdrawiam również. ;)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Nieoczywiste atrakcje Londynu #1

Kilka dni temu wróciłam z Londynu i z tej okazji ktoś powinien mi zafundować darmową terapię. Terapeuta zaś powinien zastosować w rozmowach ze mną procedury odtęskniające. Na pewno takie są. Bo nie wiem co innego może mnie wyleczyć z Londynu. Chyba już po prostu nic. Moja kuzynka na przykład cieszy się, że z Londynu wróciła (choć w sumie dalej jest w Anglii, więc może to inaczej działa). Ja się NIE cieszę. Ja tu cierpię proszę państwa. Ale do rzeczy.  Ostatni wpis zawierał generalne przemyślenia na temat mojego pobytu w Londynie. Co nieco wspominałam tam o konkretnych miejscach, ale dziś będzie szerzej i dokładniej. Powiem bowiem o atrakcjach Londynu, które odkryłam podczas mojego wyjazdu. Uwaga. Nie są to typowe atrakcje, zawarte na każdej pocztówce, fototapecie i i kubku z Londynu. To jak duże wrażenie robi Parlament, Big Ben (swoją drogą obecnie otulony rusztowaniami), Tower Bridge, National Gallery, czy Muzeum Historii Naturalnej, wie chyba każdy. Nawet ten, kto w stolicy Anglii n

Bujna wyobraźnia - błogosławieństwo czy przekleństwo?

Z tą sytuacją mierzyła się Ania z Zielonego Wzgórza, mierzę się ja, być może duża część wszystkich Ani na świecie tak ma. Chodzi tu o rozbudowaną, bogatą w w realistyczne, wyimaginowane twory wyobraźnię.  Dopiero niedawno zaczęłam doceniać jej siłę i koloryt, ale to przecież dzięki niej od małego szkraba mogłam spokojnie wysiedzieć w szkole, w długie podróży samochodem, w kolejce do lekarza, czy co najważniejsze.. w kościele. I same plusy - babcia myśli, że ma taką cudowną, grzeczną wnusię słuchającą z zapartym tchem tego co ksiądz prawi. Tymczasem kilkuletnia Anusia projektuje swój szalony plan rychłego zasiedlenia jednej z planet i stworzenia z niej krainy bąbelków. No i wszyscy zadowoleni. Swoją drogą krainę bąbelków pamiętam do dziś - sama planeta była bąbelkiem, ludzie mieszkali w dużych bańkach mydlanych, a wszystkie meble były z pianek i baniek. Jadło też się same piankowe produkty - na śniadanie, obiad i kolacje. Wy się śmiejcie, a ja mam tą planetę tak zakorzenioną w gł

Do Kornwalii na zakupy

Niedawno wróciłam z Kornwalii, gdzie razem z Jagodą (buziaki dla niej :*) byłam na wolontariacie. Niedługo napiszę o tym coś więcej, a tymczasem zacznę od zakupów, które tam poczyniłam. Zapraszam. ♡ Łupy z Lusha Lusha odkryłam w Paryżu i co nie co już o nim wspominałam. Jest to wyjątkowy i oryginalny sklep, w którym produkty kosmetyczne wykonane są z naturalnych składników i przypominać mają swym wyglądem jedzenie. Tanio nie jest, ale niepowtadzalność produktu macie zapewnioną. Sklepy porozrzucane są po całej Europie. W Anglii też jest ich dużo, a my akurat zrobiłyśmy nasze zakupy w Truro. Czekamy na Lusha w Polsce. Pierwszym moim zakupem jest galaretka do mycia ciała Whoosh. Galaretka zastępuje żel do mycia i ma dwie strony medalu. Pachnie niesamowicie połaczeniem limonki, cytryny i rozmarynu, ma też głeboki niebieski kolor. Po kąpieli zostawia na ciele orzeźwiający zapach i uczucie świeżości. Z drugiej strony znacie konsystencję galaretki i możecie się domyślać, że ani nie