Przejdź do głównej zawartości

Filmy, o których cichosza

Są takie filmy, które uwielbiam, ale które również uwielbia cały świat. O części z nich już pisałam i jest to na przykład Śniadanie u Tiffany'ego, Mamma Mia, czy Skazani na Shawshank. Są jednak takie produkcje, moim zdaniem również świetne, o których słyszał mało kto, w sumie nie wiadomo dlaczego. Być może po prostu ich plakaty nie wisiały na każdym kroku i nie grają tam Ryan Gosling, ani Jennifer Lawrence. Czyli hype nie jest aż tak silny. Postanowiłam więc zostać dobrą wróżką zapomnianych i niedocenionych filmów i trochę je przed wami odsłonić.




Ostatnie Wakacje

Niedawno trafiłam na Buzfeedzie na artykuł o 27 niedocenianych komediach romantycznych, który bardzo mnie zaciekawił i zainspirował do tego wpisu. Okazało się, że z 27 wspomnianych tam filmów obejrzałam tylko 2! Zarówno The First Time, jak i Last Holiday, bardzo mi się podobały, ale ta druga produkcja zajmuje szczególne miejsce w moim sercu. Co ciekawe, tego filmu autentycznie nikt nie zna! Serio! Komu napoknę, przyznaje, że nigdy o nim nie słyszał. A szkoda, bo Last Holiday to fantastyczna komedia romantyczna, z fenomenalną Queen Latifah. Bohaterką filmu jest nieśmiała, utalentowana kucharsko Gloria, u której zostaje wykryty śmiertelny nowotwór. Kobieta nie ma tylu pieniędzy by przeprowadzić kosztowną operację, więc postanawia przeznaczyć wszystkie oszczędności na ostatnią, szaloną podróż, celem poznawania nowych miejsc, ludzi i smaków. Podczas swojej podróży do Europy, Gloria z nieśmiałej osoby przeistacza się w pewną siebie i piękną kobietę. 
Last Holiday to komedia - w dużej mierze romantyczna, ale ma w sobie dawkę ponadczasowej mądrości, przypominając nam o tym, że jedna chwila może przekreślić nasze plany i odwrócić życie do góry nogami. Pokazuje, że nie tylko warto marzyć, ale również te marzenia starać się spełniać. Czasem nie warto odkładać ich na później.
Oprócz wypełnionej zabawą, ale mądrej fabuły, mamy do podziwiania przepiękny, zaśnieżony Tyrol - dość bliski nam krajobraz, za to magiczny dla Amerykanki Glorii. Zimowa Austria daje się pokochać i sprawia, że w upalne lato zatęsknimy za śnieżną, pełną uroku zimą.
Obsada to również mocna strona Ostatnich Wakacji. Queen Latifah jest rewelacyjna i bardzo przekonująca, przemieniając swoją bohaterkę z szarej myszki, w niemal gwiazdę tyrolskiego miasteczka. Gloria jest urocza i przezabawna. Dobrą robotę odstawia też Gerard Depardieu, grający szarmanckiego szefa kuchni oraz reszta obsady.
Film zdecydowanie wart obejrzenia, mimo, że pewnie mało komu znany. Idealny na wakacje (może tylko nie ostatnie).



 Smażone zielone pomidory 

Kto zna, ten zna. Część osób, którym mówię o tym dziele, czytało książkę o tym tytule. Większość jednak zupełnie nie wie o co w tej pięknej opowieści chodzi. Ja znalazłam ten film na DVD - gdzieś na dnie szafy u mnie w domu. Okładka zachęciła mnie średnio. Tytuł również. Opis również. Także promocję to ten film miał słabą - to trzeba przyznać. 
Ale do rzeczy. Bohaterką filmu jest zmęczona rutyną małżeńskiego życia, kobieta w średnim wieku, która by choć trochę oderwać sie od codziennej nudy, odwiedza w domu opieki pewną ciekawą staruszkę. Jest ona bohaterką numer 2 i to jej opowieść poznajemy w trwającym przez większą część filmu retrospekcjach. Cofamy się do czasów innej Ameryki - na zewnątrz pięknej i pełnej powierzchownego uroku Alabamy z lat 30-tych XX wieku, a naprawdę pokrytej plagą rasizmu, szowinizmu i przemocy. Sięgamy czasów, gdzie przyjaźń z czarnoskórymi oraz chęć wyzwolenia przyjaciółki od agresywnego męża spotykają się z trudnościami. Te obrazy są trudne, ale prawdziwe. Pokazują jak było i do czego powtórki nigdy nie możemy doprowadzić. Oprócz ciężkich tematów (rasizm, szowinizm, tolerancja przemocy), cudownie pokazana jest siła kobiecej przyjaźni. Wyzwolona Idgie, która nie dość, że odmawia małżeństwa, to jeszcze (o zgrozo!) ubiera się ciągle w spodnie, pokazuje swej przyjaciółce Ruth, że naprawdę da się żyć bez mężczyzny. A już na pewno takiego, który znęca się nad rodziną. Przecież przyjaciółki razem mogą osiągnąć wszystko! I wkrótce robią to - zakładają razem biznes i rozpoczynają wspólną przygodę.
Staruszka opowiadająca historię dwóch przyjaciółek i zmęczona rutyną małżeńskiego życia Evelyn, mimo kilkudziesięciu lat różnicy między sobą, zaprzyjaźniają się, a ich rozmowy okazują się dla nich obu korzystne, wręcz zbawienne. Obie bowiem potrzebują tych rozmów jak mało kto. Rozmów oraz siebie nawzajem. 
Ten film daje wiele do myślenia. Pokazuje jakie był, jest i w końcu jaki powinien być świat i jak przypadkowe osoby oraz decyzje mogą wpłynąć na resztę naszego życia. Obraz utwierdza nas też w przekonaniu, że los bywa okrutny i życie jest niesprawiedliwe, trzeba więc zacisnąć pięści i po prostu przetrwać nadchodzącą burzę. By potem wszystko wróciło do normy. 
Warto zwrócić uwagę na pewien niezwykły klimat Smażonych, Zielonych Pomidorów - klimat ciepłej, rozgrzanej Alabamy, zapach konfitur, odgłosy pociągu i gwar miasteczka. Oglądając produkcję przenosimy się w czasie oraz przestrzeni. Usa nigdy nie było tak piękne. Ale nigdy nie było też tak konserwatywne i pełne kontrastów. Ale bywa - jak to w życiu.
Nie byłam przekonana do tego filmu, ale zdanie prędko zmieniłam. Aktorstwo, scenariusz, zdjęcia i ten niesamowity klimat. Polecam każdemu. 




Bilet na Księżyc

To może teraz coś polskiego. Film ten jest moim zdaniem bardzo dobry, a zupełnie nieznany, postanowiłam więc trochę o nim opowiedzieć. Jego bohaterem jest maturzysta Adam, który przed wstąpieniem do marynarki wojennej, postanawia ruszyć śladem swoich i brata znajomych i poszwędać się po Polsce. Wrażliwy i marzycielski Adam, przez liczne napotkane wydarzenia - mniej lub bardziej mu przychylne - uczy się prawdziwego życia. W tej nauce niewątpliwie pomaga mu brat Antoni, będący charakterologicznym odbiciem lustrzanym Adama. To właśnie on wylewa na młodego mężczyznę przysłowiowy kubeł zimnej wody. Adam jednak nie traci swej młodzieńczej niewinności i wciąż widzi świat przez barwne okulary, mimo roztaczajacej się wokół niego szarej, komunistycznej ojczyzny, z nieprzychylnymi, zimnymi obywatelami. To nad Bałtykiem, tam gdzie ma dołączyć wkrótce do marynarki, Adam zakochuje się po raz pierwszy tak naprawdę. Pytanie czy będzie dla tej miłości zaryzykować wszystko, czy jednak posłucha cynicznego brata i podda się smutnej rzeczywistości. 
Film zauroczył mnie z wielu powodów. Pierwszy z nich to doskonała gra aktorska przede wszystkim Mateusza Kościukiewicza w roli trzeźwo myślącego brata - gość był przekonujący, prawdziwy, potrafił być zarówno zabawny, jak i wzbudzał w widzu uczucie prawdziwej złości. Filip Pławiak w roli delikatnego Adama, jak i Anna Przybylska (to niestety jej ostatnia rola) również poradzili sobie doskonale.
Bardzo doceniam również zdjęcia. Pokazują one zarys 'pięknej naszej Polski całej' - od klasycznej, surowej, pełnej zieleni wsi, poprzez industrialną, Krakowską Nową Hutę, czy Śląsk, aż po nadmorski krajobraz czarujacego Świnoujścia. 
Wszystko to zostało wystylizowane na komunistyczne lata 80 - te. Według mnie bardzo się ten zabieg udał. Zarówno kostiumy, styl, architektura, jak i styl życia przystają do owej dekady. 
Bilet na Księżyc nie jest typowym dramatem. Jest wystylizowanym, pełnym sprzecznych emocji i kontrastów, wzbudzajacym pewną refleksję filmem drogi. Razem z bohaterami podróżujemy nie tylko przez Polskę, ale również przez drogę dorastania i dojrzewania. Sama chętnie wybiorę się w tę podróż - z Adamem i Antonim jeszcze raz.

Była to pierwsza trójeczka filmów moim zdaniem nieznanych, niedocenianych, a już na pewno w swoim czasie słabo rozreklamowanych. Będę jeszcze takie gatunkowo wymieszane trójeczki tworzyć, jeżeli tylko wam się takowe spodobają. Tym razem oferuję wam komedię romantyczną oraz dwa dramaty. Enjoy.

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Nieoczywiste atrakcje Londynu #1

Kilka dni temu wróciłam z Londynu i z tej okazji ktoś powinien mi zafundować darmową terapię. Terapeuta zaś powinien zastosować w rozmowach ze mną procedury odtęskniające. Na pewno takie są. Bo nie wiem co innego może mnie wyleczyć z Londynu. Chyba już po prostu nic. Moja kuzynka na przykład cieszy się, że z Londynu wróciła (choć w sumie dalej jest w Anglii, więc może to inaczej działa). Ja się NIE cieszę. Ja tu cierpię proszę państwa. Ale do rzeczy.  Ostatni wpis zawierał generalne przemyślenia na temat mojego pobytu w Londynie. Co nieco wspominałam tam o konkretnych miejscach, ale dziś będzie szerzej i dokładniej. Powiem bowiem o atrakcjach Londynu, które odkryłam podczas mojego wyjazdu. Uwaga. Nie są to typowe atrakcje, zawarte na każdej pocztówce, fototapecie i i kubku z Londynu. To jak duże wrażenie robi Parlament, Big Ben (swoją drogą obecnie otulony rusztowaniami), Tower Bridge, National Gallery, czy Muzeum Historii Naturalnej, wie chyba każdy. Nawet ten, kto w stolicy Anglii n

Bujna wyobraźnia - błogosławieństwo czy przekleństwo?

Z tą sytuacją mierzyła się Ania z Zielonego Wzgórza, mierzę się ja, być może duża część wszystkich Ani na świecie tak ma. Chodzi tu o rozbudowaną, bogatą w w realistyczne, wyimaginowane twory wyobraźnię.  Dopiero niedawno zaczęłam doceniać jej siłę i koloryt, ale to przecież dzięki niej od małego szkraba mogłam spokojnie wysiedzieć w szkole, w długie podróży samochodem, w kolejce do lekarza, czy co najważniejsze.. w kościele. I same plusy - babcia myśli, że ma taką cudowną, grzeczną wnusię słuchającą z zapartym tchem tego co ksiądz prawi. Tymczasem kilkuletnia Anusia projektuje swój szalony plan rychłego zasiedlenia jednej z planet i stworzenia z niej krainy bąbelków. No i wszyscy zadowoleni. Swoją drogą krainę bąbelków pamiętam do dziś - sama planeta była bąbelkiem, ludzie mieszkali w dużych bańkach mydlanych, a wszystkie meble były z pianek i baniek. Jadło też się same piankowe produkty - na śniadanie, obiad i kolacje. Wy się śmiejcie, a ja mam tą planetę tak zakorzenioną w gł

Do Kornwalii na zakupy

Niedawno wróciłam z Kornwalii, gdzie razem z Jagodą (buziaki dla niej :*) byłam na wolontariacie. Niedługo napiszę o tym coś więcej, a tymczasem zacznę od zakupów, które tam poczyniłam. Zapraszam. ♡ Łupy z Lusha Lusha odkryłam w Paryżu i co nie co już o nim wspominałam. Jest to wyjątkowy i oryginalny sklep, w którym produkty kosmetyczne wykonane są z naturalnych składników i przypominać mają swym wyglądem jedzenie. Tanio nie jest, ale niepowtadzalność produktu macie zapewnioną. Sklepy porozrzucane są po całej Europie. W Anglii też jest ich dużo, a my akurat zrobiłyśmy nasze zakupy w Truro. Czekamy na Lusha w Polsce. Pierwszym moim zakupem jest galaretka do mycia ciała Whoosh. Galaretka zastępuje żel do mycia i ma dwie strony medalu. Pachnie niesamowicie połaczeniem limonki, cytryny i rozmarynu, ma też głeboki niebieski kolor. Po kąpieli zostawia na ciele orzeźwiający zapach i uczucie świeżości. Z drugiej strony znacie konsystencję galaretki i możecie się domyślać, że ani nie