Przejdź do głównej zawartości

Zamki nad Sanem


Zamki nad Sanem to ekonomiczna, polska wersja Zamków nad Loarą. :D Krasiczyn i Łańcut są niczego sobie, także zachęcam do zwiedzenia okolic Sanu. Jest tu spokojnie, cicho - jeżeli ktoś pragnie odpocząć od zgiełku miasta, warto udać się w te strony.

Pod koniec sierpnia wybrałam się z kuzynką i jej rodziną do Bachórza. Któż by wiedział o istnieniu takiej wsi, gdyby moja rodzina jej nie odkryła. A jest to typowa, sielska wieś, pełna pól, kur, krów i traktorów. Była nawet maselnica, która od razu skojarzyła mi się z teledyskiem Donatana (to straszne :/). W Bachórzu była mała plaża nad Sanem, nad którym spędziliśmy trochę czasu. Z domku, w którym mieszkaliśmy, jeździliśmy sobie natomiast do różnych miejscowości, z których najważniejsze to Łańcut i Krasiczyn.





Zamek w Łańcucie to dawna siedziba Lubomirskich i Potockich, czyli słynnych polskich magnatów. Budowlę otaczają przepiękne ogrody, jest również wozownia i storczykarnia. Zarówno na zewnątrz jak i w środku, widoczne jest bogactwo i przepych. Wnętrze zachowało się w nienagannym stanie - z piękną salą balową i kolumnową. Bardzo spodobała mi się łazienka z dawnymi meblami, pokój dla pań, razem z garderobą i malutką wersalką dla pieska i sala teatralna z niezwykłymi rekwizytami na scenie.





Zamek w Krasiczynie robi wrażenie z zewnątrz, natomiast wnętrze zostało niestety spustoszone przez armię radziecką. Zrabowali lub spalili dosłownie wszystko, nie wyłączając zniszczenia trumien rodziny Krasickich. Oprócz paru zachowanych komnat, można podziwiać piękną, odbudowaną już kaplicę oraz wejść do lochów, gdzie zaprezentowane są narzędzia tortur i wydawane są straszne odgłosy. Ogrody również są ładne, szczególnie teren nad stawem.

Podczas całego wyjazdu, kuzynka miała wenę i cykała mi mnóstwo zdjęć. Wybrane prezentuję tutaj. W obu dniach jestem w nieśmiertelnych, czarnych Conversach i z tego co widzę - moich ulubionych ubraniach. Do Łańcuta ubrałam mega wygodne dżinsy z dziurami (Medicine <3) i prosty t-shirt z tygrysem (New Yorker). 





Do Krasiczyna założyłam natomiast typowo książęce ciuchy - czarne, koronkowe szorty (Stradivarius) i koszulkę z motywem z Monty Pythona (House). Do tego okularki (Six) i cudowna, materiałowa torba w renifery (pamiątka z Norwegii). No to tyle. Zdjęcia udane. Z moim fotografem będę kontynuować współpracę. :P





Fot. Krysia Sadzikowska

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Nieoczywiste atrakcje Londynu #1

Kilka dni temu wróciłam z Londynu i z tej okazji ktoś powinien mi zafundować darmową terapię. Terapeuta zaś powinien zastosować w rozmowach ze mną procedury odtęskniające. Na pewno takie są. Bo nie wiem co innego może mnie wyleczyć z Londynu. Chyba już po prostu nic. Moja kuzynka na przykład cieszy się, że z Londynu wróciła (choć w sumie dalej jest w Anglii, więc może to inaczej działa). Ja się NIE cieszę. Ja tu cierpię proszę państwa. Ale do rzeczy.  Ostatni wpis zawierał generalne przemyślenia na temat mojego pobytu w Londynie. Co nieco wspominałam tam o konkretnych miejscach, ale dziś będzie szerzej i dokładniej. Powiem bowiem o atrakcjach Londynu, które odkryłam podczas mojego wyjazdu. Uwaga. Nie są to typowe atrakcje, zawarte na każdej pocztówce, fototapecie i i kubku z Londynu. To jak duże wrażenie robi Parlament, Big Ben (swoją drogą obecnie otulony rusztowaniami), Tower Bridge, National Gallery, czy Muzeum Historii Naturalnej, wie chyba każdy. Nawet ten, kto w stolicy Anglii n

Bujna wyobraźnia - błogosławieństwo czy przekleństwo?

Z tą sytuacją mierzyła się Ania z Zielonego Wzgórza, mierzę się ja, być może duża część wszystkich Ani na świecie tak ma. Chodzi tu o rozbudowaną, bogatą w w realistyczne, wyimaginowane twory wyobraźnię.  Dopiero niedawno zaczęłam doceniać jej siłę i koloryt, ale to przecież dzięki niej od małego szkraba mogłam spokojnie wysiedzieć w szkole, w długie podróży samochodem, w kolejce do lekarza, czy co najważniejsze.. w kościele. I same plusy - babcia myśli, że ma taką cudowną, grzeczną wnusię słuchającą z zapartym tchem tego co ksiądz prawi. Tymczasem kilkuletnia Anusia projektuje swój szalony plan rychłego zasiedlenia jednej z planet i stworzenia z niej krainy bąbelków. No i wszyscy zadowoleni. Swoją drogą krainę bąbelków pamiętam do dziś - sama planeta była bąbelkiem, ludzie mieszkali w dużych bańkach mydlanych, a wszystkie meble były z pianek i baniek. Jadło też się same piankowe produkty - na śniadanie, obiad i kolacje. Wy się śmiejcie, a ja mam tą planetę tak zakorzenioną w gł

Do Kornwalii na zakupy

Niedawno wróciłam z Kornwalii, gdzie razem z Jagodą (buziaki dla niej :*) byłam na wolontariacie. Niedługo napiszę o tym coś więcej, a tymczasem zacznę od zakupów, które tam poczyniłam. Zapraszam. ♡ Łupy z Lusha Lusha odkryłam w Paryżu i co nie co już o nim wspominałam. Jest to wyjątkowy i oryginalny sklep, w którym produkty kosmetyczne wykonane są z naturalnych składników i przypominać mają swym wyglądem jedzenie. Tanio nie jest, ale niepowtadzalność produktu macie zapewnioną. Sklepy porozrzucane są po całej Europie. W Anglii też jest ich dużo, a my akurat zrobiłyśmy nasze zakupy w Truro. Czekamy na Lusha w Polsce. Pierwszym moim zakupem jest galaretka do mycia ciała Whoosh. Galaretka zastępuje żel do mycia i ma dwie strony medalu. Pachnie niesamowicie połaczeniem limonki, cytryny i rozmarynu, ma też głeboki niebieski kolor. Po kąpieli zostawia na ciele orzeźwiający zapach i uczucie świeżości. Z drugiej strony znacie konsystencję galaretki i możecie się domyślać, że ani nie