Przejdź do głównej zawartości

Reminiscencje Teatralne: Trudności natury męskiej


To moja kolejna relacja z cyklu wpisów o Reminiscencjach Teatralnych, które z pewnością można zaliczyć do ciekawego doświadczenia w moim życiu. :) 



Sztuki wystawiane podczas festiwalu są inspirowane twórczością izraelskiego dramatopisarza Hanocha Levina, który jest twórcą sztuki Płomień Żądzy. Miałam okazję zobaczyć ją wczoraj na deskach Teatru Bagatela i była ona dla mnie bardzo zaskakująca. Opowiada o samotnym, nieurodziwym mężczyźnie pragnącym miłości, cierpiącym samotnie w zaciszu własnego domu. Gdy na jego drodze pojawia się okazja do wyjścia z własnej strefy komfortu i poznania kobiety, okazuje się, że wcale nie jest taki do tego chętny. Udaje się jednak na spotkanie z przyszłą żoną, zachęcany przez namolną rodzinę. Okazuje się ona równie brzydka jak on, przez co nie jest w stanie na nią spojrzeć. Problematyczna staje się szczególnie noc poślubna, podczas której nasz bohater nie jest w stanie spełnić się w roli małżonka. Dolegliwość nie ustaje przez kolejne dni, co doprowadza do rozpaczy całą rodzinę, która stara się za wszelką cenę doprowadzić do zbliżenia młodych. Zdesperowana rodzina decyduje się sprowadzić nawet prostytutkę  oraz piękną księżniczkę, które mają wyleczyć mężczyznę.



Sztuka jest wyrazista i zabawna. Moim zdaniem idealnie pokazuje presję społeczną, która ciąży nad ludźmi, potrzebę bezwzględnego dostosowania się do schematów, uprzedmiotowienie człowieka. Mamy tu do czynienia z doskonałą grą aktorską (Bagatela ma świetnych aktorów, szczególnie cenię Wojciecha Leonowicza <3), pomysłową scenografią i oryginalnymi kostiumami. Sztuka ta potrafi zaskoczyć, rozbawić, ale i wzbudzić w widzach refleksję. Polecam wszystkim lubiącym nieszablonowe przedstawienia! :)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Nieoczywiste atrakcje Londynu #1

Kilka dni temu wróciłam z Londynu i z tej okazji ktoś powinien mi zafundować darmową terapię. Terapeuta zaś powinien zastosować w rozmowach ze mną procedury odtęskniające. Na pewno takie są. Bo nie wiem co innego może mnie wyleczyć z Londynu. Chyba już po prostu nic. Moja kuzynka na przykład cieszy się, że z Londynu wróciła (choć w sumie dalej jest w Anglii, więc może to inaczej działa). Ja się NIE cieszę. Ja tu cierpię proszę państwa. Ale do rzeczy.  Ostatni wpis zawierał generalne przemyślenia na temat mojego pobytu w Londynie. Co nieco wspominałam tam o konkretnych miejscach, ale dziś będzie szerzej i dokładniej. Powiem bowiem o atrakcjach Londynu, które odkryłam podczas mojego wyjazdu. Uwaga. Nie są to typowe atrakcje, zawarte na każdej pocztówce, fototapecie i i kubku z Londynu. To jak duże wrażenie robi Parlament, Big Ben (swoją drogą obecnie otulony rusztowaniami), Tower Bridge, National Gallery, czy Muzeum Historii Naturalnej, wie chyba każdy. Nawet ten, kto w stolicy Anglii n

Bujna wyobraźnia - błogosławieństwo czy przekleństwo?

Z tą sytuacją mierzyła się Ania z Zielonego Wzgórza, mierzę się ja, być może duża część wszystkich Ani na świecie tak ma. Chodzi tu o rozbudowaną, bogatą w w realistyczne, wyimaginowane twory wyobraźnię.  Dopiero niedawno zaczęłam doceniać jej siłę i koloryt, ale to przecież dzięki niej od małego szkraba mogłam spokojnie wysiedzieć w szkole, w długie podróży samochodem, w kolejce do lekarza, czy co najważniejsze.. w kościele. I same plusy - babcia myśli, że ma taką cudowną, grzeczną wnusię słuchającą z zapartym tchem tego co ksiądz prawi. Tymczasem kilkuletnia Anusia projektuje swój szalony plan rychłego zasiedlenia jednej z planet i stworzenia z niej krainy bąbelków. No i wszyscy zadowoleni. Swoją drogą krainę bąbelków pamiętam do dziś - sama planeta była bąbelkiem, ludzie mieszkali w dużych bańkach mydlanych, a wszystkie meble były z pianek i baniek. Jadło też się same piankowe produkty - na śniadanie, obiad i kolacje. Wy się śmiejcie, a ja mam tą planetę tak zakorzenioną w gł

Do Kornwalii na zakupy

Niedawno wróciłam z Kornwalii, gdzie razem z Jagodą (buziaki dla niej :*) byłam na wolontariacie. Niedługo napiszę o tym coś więcej, a tymczasem zacznę od zakupów, które tam poczyniłam. Zapraszam. ♡ Łupy z Lusha Lusha odkryłam w Paryżu i co nie co już o nim wspominałam. Jest to wyjątkowy i oryginalny sklep, w którym produkty kosmetyczne wykonane są z naturalnych składników i przypominać mają swym wyglądem jedzenie. Tanio nie jest, ale niepowtadzalność produktu macie zapewnioną. Sklepy porozrzucane są po całej Europie. W Anglii też jest ich dużo, a my akurat zrobiłyśmy nasze zakupy w Truro. Czekamy na Lusha w Polsce. Pierwszym moim zakupem jest galaretka do mycia ciała Whoosh. Galaretka zastępuje żel do mycia i ma dwie strony medalu. Pachnie niesamowicie połaczeniem limonki, cytryny i rozmarynu, ma też głeboki niebieski kolor. Po kąpieli zostawia na ciele orzeźwiający zapach i uczucie świeżości. Z drugiej strony znacie konsystencję galaretki i możecie się domyślać, że ani nie