Przejdź do głównej zawartości

Reminiscencje Teatralne: Mój pierwszy PERFORMANS


W najbliższych dniach będę miała okazję uczestniczyć w Krakowskich Reminiscencjach Teatralnych. Bardzo się cieszę, bo ich program zdaje się być niezwykle urozmaicony. Cały festiwal zapowiada się ciekawie, a już dziś udało mi się wybrać na pierwszy spektakl. 

Sztuka, którą widziałam, nie była zwyczajna. Mówiąc dokładniej - pierwszy raz widziałam widowisko zwane performans. Było to zaiste ciekawe zjawisko, które obserwowane zbyt często może doprowadzić człowieka do choroby umysłowej, natomiast oglądane w zdrowych proporcjach, może być interesującym, świeżym doznaniem.


Idąc do Cricoteki, nie wiedziałam, że Zrób Siebie, grupy teatralnej Komuna Warszawa okaże się widowiskiem zwanym performansem - myślałam, że będzie to zwyczajna sztuka. Otóż nie. Spektakl grany w Cricotece w ramach Krakowskich Reminiscencji Teatralnych bynajmniej nie jest zwyczajne. Zacznijmy więc od tego, czym jest ów performans. Jak można wyczytać w słowniku, to widowisko artystyczne, w którym przedmiotem i podmiotem jest ciało performera, w określonym kontekście czasu, przestrzeni i własnych ograniczeń. Mamy tu również do czynienia z kontrofensywą przeciw sztuce konwencjonalnej i żywą sztuką będącą osobistym, a nawet intymnym występem artysty przed publicznością. Choć moje zrozumienie dla tej sztuki jest dość chwiejne i wątpliwe, muszę przyznać, że podczas spektaklu Zrób siebie, można było zauważyć zarówno kontakt z publicznością, przeciwstawienie się konwencji, jak i ciało, jako istotny środek wyrazu. Performance rozpoczął się już właściwie w momencie, gdy czekaliśmy w kolejce do wejścia na salę. Do publiczności podeszła dwójka aktorów i zaczęła nawiązywać kontakt wzrokowy z poszczególnymi osobami. Podchodzili do nich, przedstawiali się, wymieniając swoje dziwne pseudonimy, powtarzając niczym mantrę niezrozumiałe zdania. Byli ubrani w skąpe ubrania, co również było, jak mniemam, głęboko przemyślanym zabiegiem. Chyba faktycznie miał on sens, zważając na to, że sztuka skupiała się na tematyce ciała i towarzyszących mu czynnościom. 


Wchodząc do sali, ujrzeliśmy prostą, ale dobitną scenografię. Były to porozwieszane markowe ubrania sportowe, a także jaskrawy ekran na którym wyświetlane były z lekka psychodeliczne wzory. W tle słychać było powtarzające się zniekształcone głosy zapraszające do obejrzenia spektaklu. Jednocześnie mogliśmy zauważyć grupę performerów, wykonujących nieskoordynowane ruchy, przypominające ćwiczenia gimnastyczne czy dziwaczne układy taneczne. Ciało, jak już mówiłam, ma tu bardzo duże znaczenie, to ono wszystko wyraża, jest narzędziem służącym do ukazywania emocji. Zniekształcone, krótkie monologi to tylko dodatek. To poprzez ruchy, aktorzy pokazywali, jak wygląda nasze codzienne życie, pełne nieświadomej często pogoni za przedmiotem i komercją. Podoba nam się to co markowe, to co fajne i modne. Ćwiczenie jest trendy? Wykonujemy więc bezmyślnie ćwiczenia gimnastyczne w drogich ciuchach z pumy czy adidasa. Wyginamy się, wykonujemy skłony i przysiady, ,,robimy siebie". Musimy być odpowiednio ,,zrobieni", przecież tego od nas oczekują. Jedna z postaci miała szorty z flagą Stanów Zjednoczonych, druga kostium z komiksowym motywem. Bohaterowie spektaklu są boleśnie dzisiejsi, przewidywalni, oklepani. Codzienne zachowania sprawiają, że ciało wpada w trywialność - mimo starań, próby obrony tożsamości, staje się maszyną. Czasem próbuje rozpaczliwie walczyć, ale nie udaje mu się. W tej sztuce mówi ciało - bez niego i jego treningu, przy transowych dźwiękach, nie byłoby sztuki. Strona Komuny Warszawskiej mówi o sztuce w ten sposób: ,,Znajdujemy się gdzieś między siłownią, imprezą techno a korporacyjnym kościołem mindfulness." To jest bardzo trafne określenie, oddaje ono wszystko - powiedziałabym dokładnie to samo. 



Aktorzy dali z siebie wszystko, widać było ich ciężką pracę, zmęczenie, czoła zlane potem. Niełatwe i niezrozumiałe koncepcje choreograficzne obfitowały w wiele powtarzających się figur, uciążliwych pozycji. Łatwo nie mieli. W Zrób Siebie, ważnym elementem był też dźwięk. Głośne, powtarzające się melodie, zgrzyty, wibracje, terkoty tworzyły surrealistyczną całość. To wszystko było tak surrealistyczne, a jednocześnie tak do siebie pasujące. Dźwięki wpasowywały się w jaskrawe tło, a to współgrając z aktorami w sportowych dresach. Doceniam więc scenografię, skąpe, lecz wyraziste kostiumy, odpowiednią charakteryzację, z mocnym makijażem na twarzach. Nie do końca rozumiem cel spektaklu warszawskiej grupy teatralnej, ale też chyba taki był zamysł. Mam wrażenie, że chodzi o to, by każdy mógł dowolnie zinterpretować fragmenty sztuki, przyjąć ją do świadomości na swój sposób. Z pewnością to widowisko dawało ku temu odpowiednie możliwości. Choć nie jestem fanką tego typu sztuki, doceniam ją i zachwycają mnie pewne jej aspekty, takie jak zaawansowana praca z ciałem i pogłębiony kontakt z widzami. Swoją drogą polecam wybrać się do Cricoteki. To niesamowite miejsce w pięknym otoczeniu. :)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Nieoczywiste atrakcje Londynu #1

Kilka dni temu wróciłam z Londynu i z tej okazji ktoś powinien mi zafundować darmową terapię. Terapeuta zaś powinien zastosować w rozmowach ze mną procedury odtęskniające. Na pewno takie są. Bo nie wiem co innego może mnie wyleczyć z Londynu. Chyba już po prostu nic. Moja kuzynka na przykład cieszy się, że z Londynu wróciła (choć w sumie dalej jest w Anglii, więc może to inaczej działa). Ja się NIE cieszę. Ja tu cierpię proszę państwa. Ale do rzeczy.  Ostatni wpis zawierał generalne przemyślenia na temat mojego pobytu w Londynie. Co nieco wspominałam tam o konkretnych miejscach, ale dziś będzie szerzej i dokładniej. Powiem bowiem o atrakcjach Londynu, które odkryłam podczas mojego wyjazdu. Uwaga. Nie są to typowe atrakcje, zawarte na każdej pocztówce, fototapecie i i kubku z Londynu. To jak duże wrażenie robi Parlament, Big Ben (swoją drogą obecnie otulony rusztowaniami), Tower Bridge, National Gallery, czy Muzeum Historii Naturalnej, wie chyba każdy. Nawet ten, kto w stolicy Anglii n

Bujna wyobraźnia - błogosławieństwo czy przekleństwo?

Z tą sytuacją mierzyła się Ania z Zielonego Wzgórza, mierzę się ja, być może duża część wszystkich Ani na świecie tak ma. Chodzi tu o rozbudowaną, bogatą w w realistyczne, wyimaginowane twory wyobraźnię.  Dopiero niedawno zaczęłam doceniać jej siłę i koloryt, ale to przecież dzięki niej od małego szkraba mogłam spokojnie wysiedzieć w szkole, w długie podróży samochodem, w kolejce do lekarza, czy co najważniejsze.. w kościele. I same plusy - babcia myśli, że ma taką cudowną, grzeczną wnusię słuchającą z zapartym tchem tego co ksiądz prawi. Tymczasem kilkuletnia Anusia projektuje swój szalony plan rychłego zasiedlenia jednej z planet i stworzenia z niej krainy bąbelków. No i wszyscy zadowoleni. Swoją drogą krainę bąbelków pamiętam do dziś - sama planeta była bąbelkiem, ludzie mieszkali w dużych bańkach mydlanych, a wszystkie meble były z pianek i baniek. Jadło też się same piankowe produkty - na śniadanie, obiad i kolacje. Wy się śmiejcie, a ja mam tą planetę tak zakorzenioną w gł

Do Kornwalii na zakupy

Niedawno wróciłam z Kornwalii, gdzie razem z Jagodą (buziaki dla niej :*) byłam na wolontariacie. Niedługo napiszę o tym coś więcej, a tymczasem zacznę od zakupów, które tam poczyniłam. Zapraszam. ♡ Łupy z Lusha Lusha odkryłam w Paryżu i co nie co już o nim wspominałam. Jest to wyjątkowy i oryginalny sklep, w którym produkty kosmetyczne wykonane są z naturalnych składników i przypominać mają swym wyglądem jedzenie. Tanio nie jest, ale niepowtadzalność produktu macie zapewnioną. Sklepy porozrzucane są po całej Europie. W Anglii też jest ich dużo, a my akurat zrobiłyśmy nasze zakupy w Truro. Czekamy na Lusha w Polsce. Pierwszym moim zakupem jest galaretka do mycia ciała Whoosh. Galaretka zastępuje żel do mycia i ma dwie strony medalu. Pachnie niesamowicie połaczeniem limonki, cytryny i rozmarynu, ma też głeboki niebieski kolor. Po kąpieli zostawia na ciele orzeźwiający zapach i uczucie świeżości. Z drugiej strony znacie konsystencję galaretki i możecie się domyślać, że ani nie