Przejdź do głównej zawartości

Jak jest na planie filmowym

Niedawno zrealizowałam jeden ze swoich licznych planów, który tkwił mi z tyłu głowy już od ponad roku - pracowałam na planie filmowym. Dokładnie rzecz ujmując, byłam statystką i grałam mieszczankę. Było wspaniale i mogę to powtarzać do znudzenia - jak na razie polecam przeżycie czegoś takiego każdej napotkanej osobie (której dobrze życzę :P).


Aby wystąpić jako statysta w filmie lub serialu, trzeba zapisać się wcześniej do agencji aktorskiej. Tak właśnie zrobiłam, gdy około rok temu udałam się z Justyną (buziaki dla niej! :*) do Outside Casting Agency na Kazimierzu, zmierzyłam się, dałam sobie zrobić zdjęcia i zapisałam swoje dane w formularzu. W ten właśnie sposób powstał mój profil, który od tamtego momentu był już w agencji. Czekał tam sobie prawie rok. Będąc akurat na Kazimierzu, wstąpiłam do Outside, by zapytać, czy nie mają może jakiejś fajnej oferty. Mieli. Początkowo miałam jechać na plan wyjazdowy, by grać jedną z paparazzich w filmie Szumowskiej pt. Twarz, ale w końcu zaproponowano mi udział w nowej produkcji TVN - Belle Epoque. Miałam być jedną z mieszczanek. Przystałam na tą propozycję, bo bardzo mnie zaciekawiła. Przecież już dawno chciałam zagrać w filmie/serialu, a serial kostiumowy (i to kryminalny!) wydawał się świetną sprawą.


Wstałam o szóstej rano (Aaaa....), gdyż na siódmą miałam być w hotelu. Mogłam spać dłużej, bo dość długo czekaliśmy na charakteryzację. Ale nic to. Było przyjemnie, bo wszyscy ludzie okazali się mili i pomocni, szczególnie w krytycznych momentach, w których gubiłam soczewki (w oczach, albo w umywalce) - serio, nie wiem co to się działo. :-o Okazało się, że statyści i epizodyści to różnorodna, niezwykle ciekawa grupa ludzi. Są wśród nich studenci, osoby w średnim wieku, emeryci, mamy z dziećmi - naprawdę można spotkać każdego. Zaprzyjaźniłam się z kilkoma dziewczynami mniej więcej w moim wieku, z rówieśniczkami mojej mamy, pogadałam sobie z pewnym starszym panem, który statystuje regularnie w filmach oraz z dzieciakami, które mają frajdę ze swojej pierwszej pracy i z niespożytą energią latają po planie. Nadszedł więc czas na charakteryzację, a że ja miałam być przedstawicielką warstwy niższej, nie malowano mnie w ogóle. Uczesano mnie tylko w jakiś wianko-kok, a ja żałowałam, że nie wzięłam ze sobą chociaż pudru. Następnie przebrałam się we wskazaną mi sukienkę, która bardzo mi się się podobała. Dostałam też szal wyglądający jak koc. Miałam co do niego ambiwalentne odczucia, bo z jednej strony był bardzo ciepły, a z drugiej zakrywał tą ładną sukienkę. Muszę powiedzieć, że jak na warstwę niższą wyglądałam nieźle, choć zazdrościłam dziewczynom grającym kurtyzany pięknych sukien, fryzur i makijaży. Kto to widział, żeby kurtyzany tak pięknie wyglądały?! :D



                                                           To zdjęcie nie ma dobrej jakości i nie wyszłam na nim korzystnie, ale i tak je kocham. <3



                                                                           Porwałam na chwilę chłopaków do zdjęcia. Czyż nie są cudowni?! <3

Z hotelu wyjechaliśmy około dziesiątej - dwa autokary pełne dziwnych, poprzebieranych ludzi. Zatrzymaliśmy się przy Muzeum Archeologicznym, gdzie zostawiliśmy rzeczy. Stamtąd ruszyliśmy tłumnie w kierunku ulicy Poselskiej, gdzie mieliśmy już kręcić serial. Już w chwili gdy maszerowaliśmy zwartą grupą za kierownikiem planu, interesowało się nami mnóstwo ludzi, robili nam fotki i pytali co robimy. Proszono mnie o zrobienie sobie ze mną zdjęcia kilka razy i zazwyczaj byli to zagraniczni turyści. Jestem więc na zdjęciach ludzi z całego świata, także teraz to już tylko blichtr, rozgłos i sława. xd Weszliśmy za bramki, które odgradzały ulicę Poselską od Floriańskiej i tam właśnie reżyser (chyba bardziej jego asystent) rozdzielał nam zadania. Ludzie dalej stali za bramkami i robili nam zdjęcia, także było śmiesznie. W sumie tak sobie teraz myślę, że pewnie też zatrzymałabym się na dłuższą chwilę, by zobaczyć to wszystko, wszak Poselska wyglądała prześlicznie. Czuło się dosłownie jak w XIX wieku (tutaj plus dla scenografów). Oprócz około stu statystów, aktorów poprzebieranych w stroje z epoki, były bryczki zaprzęgnięte w konie (to są specjalne konie filmowe - się dowiedziałam), stylizowane szyldy, okiennice, porozrzucane siano. Wyglądało to bardzo realistycznie, szczególnie, że Krakowa nie trzeba specjalnie stylizować - sam w sobie tworzy wyjątkową, historyczną atmosferę. 

Na początku miałam za zadanie spacerować z dwoma paniami, rozmawiając jednocześnie. Miałyśmy się zatrzymać w pewnym momencie, zerkając na młodzieńca leżącego leniwie w wozie i ponarzekać na to, jak to ten świat schodzi na psy. Było sporo dubli - powtarzałyśmy tą scenę kilkanaście razy. Na całe szczęście było mi ciepło. Szal nie był może zbyt piękny, ale spełniał swoje zadanie ogrzewające. Kurtyzany natomiast marzły w swoich wydekoltowanych sukniach. Coś za coś. :P W kolejnej scenie miałam kupować sznury u jednego pana, a towarzyszyła nam pewna pani. Wspominam tą scenę (również dublowaną wielokrotnie) bardzo fajnie, bo nieźle żeśmy się pośmiali z możliwego zastosowania tych sznurów. Ostatnia scena to znowu spacer, z równie miłą panią i moją komórką w jej koszyku ("Mogę włożyć telefon do pani koszyka, bo nie mam gdzie?"). Podchodziłyśmy do stoiska z obwarzankami, a potem kupowałyśmy kwiaty. Jednocześnie podjadałyśmy pestki dyni z jednego ze stoisk i usiłowałyśmy się przepchać przez wąski przesmyk między operatorem i Pawłem Małaszyńskim. Wierzę, że właśnie w tej scenie będzie mnie najbardziej widać (no Małaszyńskiego nie wytną!). Jakbyście nie mogli rozpoznać, to na poniższym zdjęciu jest wspomniany aktor właśnie, ale sporo osób go nie poznało, ze względu na strój i zarost. Na planie, ku mojej radości, był też Eryk Lubos (w uroczym meloniku), którego uwielbiam. <3 Niestety akurat z nim nie udało mi się zrobić zdjęcia.




Ponieważ na planie byłam po raz pierwszy, wcześniej nie miałam pojęcia, że przy serialu pracuje tyle ludzi! No dobra, w przypadku serialu kostiumowego będzie ich więcej - jest to z pewnością bardziej wymagający finansowo projekt. Mamy więc reżysera i jego asystentów - wykonuje on niesamowitą robotę, ogarniając po prostu wszystko, mamy kierownika planu, który lata po całej ulicy zarządzając aktorami i pilnując, by wszystko na planie grało. Jest mnóstwo członków ekipy filmowej, odpowiedzialnych za efekty, rozpraszanie gapiów (serio, trzeba było ich rozpędzać jak krowy xd), zarządzanie różnymi sprawami, o których nie mamy pojęcia. Są operatorzy, panie od kostiumów i charakteryzacji, scenografowie. Swoją drogą byłam dla pań od kostiumów i charakteryzacji, czymś w rodzaju wrednego skrzata. Jedna z pań ochrzaniła mnie za czerwoną szminkę na ustach ("Jak chcę być pani kurtyzaną, to wtykamy piórko i idzie pani tam!"). Co ciekawe nie wiem sama w którym momencie te usta pomalowałam, bo zwyczajnie weszło mi to w nawyk. xd Charakteryzatorka musiała natomiast kilkakrotnie poprawiać mi włosy, twierdząc, że jestem pierwszą osobą, u której są takie problemy z fryzurą. No cóż, moje włosy przepraszają, acz wiedzą, że są czasami nie do wytrzymania. Co do wspomnianych już koni, porozmawiałam sobie trochę z ich opiekunem i dowiedziałam się, że pochodzą one z wypożyczalni koni filmowych pod Warszawą. Nie miałam pojęcia, że istnieje coś takiego, aczkolwiek faktycznie miałoby to sens. Są też panie z agencji, które zajmują się statystami, dzieciakami, czasami pomagają w ich ustawieniu. Ci wszyscy ludzie wkładają masę pracy w to co robią, a ich praca nie trwa ustawowe osiem godzin, a kilkanaście. Ale nie to jest tak ważne. Oni wszyscy wkładają w to co robią pasję i zaangażowanie i w większości ewidentnie bardzo lubią to co robią. Myślę, że właśnie o to w życiu chodzi. Pokochałam członków ekipy filmowej - tych wszystkich biegających po Poselskiej ludzi, w sportowych czapeczkach i ortalionowych kurtkach (te ich specyficzne ubiory <3).




Praca na planie jest dość wyczerpująca i to niezależnie czy jesteś aktorem, operatorem, statystą, charakteryzatorem, czy panią z agencji. Dlatego, gdy przynieśli kanapki, rzuciłam się na nie jak nigdy. Popijałam też herbatę i muszę powiedzieć, że w zimnie i zmęczeniu smakowała wspaniale. Byłam zmęczona, nie powiem, wszak pracowałam od siódmej rano do siódmej wieczorem, ale jednocześnie byłam niesamowicie szczęśliwa. Ponoć w domu dawno mnie nie widziano tak radosnej jak po dniu na planie filmowym, choć paradoksalnie byłam wykończona. Nie wiem, praca na planie mi pasuje, przynosi radość, gwarantuje emocje i niezwykły klimat - jeśli będę miała taką możliwość będę tam wracać, może nawet niekoniecznie w roli statystki (choć zarobek jakiś też to jest). W sumie praca w ekipie filmowej to moje odwieczne, gdzieś tam zakopane marzenie. Wiem jedno - atmosfera była wspaniała, poznałam niesamowitych ludzi, zawarłam nowe znajomości i zobaczyłam pracę w filmie od podszewki. Niezależnie czy miałaby to być jednorazowa wizyta na planie, czy dłuższa przygoda z filmem, polecam spróbować każdemu - nie będziecie żałować. :)

Komentarze

  1. Czekałam na ten wpis, miło jest się dowiedzieć, jak wygląda praca na planie. To musiało być niezapomniane doświadczenie :D Niesamowite, ile pracy i wysiłku ze strony całej obsady wymaga stworzenie dopracowanego finalnego efektu, który możemy podziwiać na ekranie ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Super przeżycie, mam nadzieję, że wkrótce tam wrócę! Buziaki! :*

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Nieoczywiste atrakcje Londynu #1

Kilka dni temu wróciłam z Londynu i z tej okazji ktoś powinien mi zafundować darmową terapię. Terapeuta zaś powinien zastosować w rozmowach ze mną procedury odtęskniające. Na pewno takie są. Bo nie wiem co innego może mnie wyleczyć z Londynu. Chyba już po prostu nic. Moja kuzynka na przykład cieszy się, że z Londynu wróciła (choć w sumie dalej jest w Anglii, więc może to inaczej działa). Ja się NIE cieszę. Ja tu cierpię proszę państwa. Ale do rzeczy.  Ostatni wpis zawierał generalne przemyślenia na temat mojego pobytu w Londynie. Co nieco wspominałam tam o konkretnych miejscach, ale dziś będzie szerzej i dokładniej. Powiem bowiem o atrakcjach Londynu, które odkryłam podczas mojego wyjazdu. Uwaga. Nie są to typowe atrakcje, zawarte na każdej pocztówce, fototapecie i i kubku z Londynu. To jak duże wrażenie robi Parlament, Big Ben (swoją drogą obecnie otulony rusztowaniami), Tower Bridge, National Gallery, czy Muzeum Historii Naturalnej, wie chyba każdy. Nawet ten, kto w stolicy Anglii n

Bujna wyobraźnia - błogosławieństwo czy przekleństwo?

Z tą sytuacją mierzyła się Ania z Zielonego Wzgórza, mierzę się ja, być może duża część wszystkich Ani na świecie tak ma. Chodzi tu o rozbudowaną, bogatą w w realistyczne, wyimaginowane twory wyobraźnię.  Dopiero niedawno zaczęłam doceniać jej siłę i koloryt, ale to przecież dzięki niej od małego szkraba mogłam spokojnie wysiedzieć w szkole, w długie podróży samochodem, w kolejce do lekarza, czy co najważniejsze.. w kościele. I same plusy - babcia myśli, że ma taką cudowną, grzeczną wnusię słuchającą z zapartym tchem tego co ksiądz prawi. Tymczasem kilkuletnia Anusia projektuje swój szalony plan rychłego zasiedlenia jednej z planet i stworzenia z niej krainy bąbelków. No i wszyscy zadowoleni. Swoją drogą krainę bąbelków pamiętam do dziś - sama planeta była bąbelkiem, ludzie mieszkali w dużych bańkach mydlanych, a wszystkie meble były z pianek i baniek. Jadło też się same piankowe produkty - na śniadanie, obiad i kolacje. Wy się śmiejcie, a ja mam tą planetę tak zakorzenioną w gł

Do Kornwalii na zakupy

Niedawno wróciłam z Kornwalii, gdzie razem z Jagodą (buziaki dla niej :*) byłam na wolontariacie. Niedługo napiszę o tym coś więcej, a tymczasem zacznę od zakupów, które tam poczyniłam. Zapraszam. ♡ Łupy z Lusha Lusha odkryłam w Paryżu i co nie co już o nim wspominałam. Jest to wyjątkowy i oryginalny sklep, w którym produkty kosmetyczne wykonane są z naturalnych składników i przypominać mają swym wyglądem jedzenie. Tanio nie jest, ale niepowtadzalność produktu macie zapewnioną. Sklepy porozrzucane są po całej Europie. W Anglii też jest ich dużo, a my akurat zrobiłyśmy nasze zakupy w Truro. Czekamy na Lusha w Polsce. Pierwszym moim zakupem jest galaretka do mycia ciała Whoosh. Galaretka zastępuje żel do mycia i ma dwie strony medalu. Pachnie niesamowicie połaczeniem limonki, cytryny i rozmarynu, ma też głeboki niebieski kolor. Po kąpieli zostawia na ciele orzeźwiający zapach i uczucie świeżości. Z drugiej strony znacie konsystencję galaretki i możecie się domyślać, że ani nie