Przejdź do głównej zawartości

Warszawa spod znaku kota

Byłam niedawno kilka dni w Warszawie i nie hołdując tradycyjnej rywalizacji Krakowa z Warszawą, powiem, że było bardzo fajnie! Na pewno na moją opinię wpłynął fakt, że mieszkałam u mojej super warszawskiej rodzinki, ale sama stolica, jak się okazuje, też ma do zaoferowania interesujące miejsca.




                                            Teatry

Pierwszą rzeczą, której zazdroszczę miastu, jest ogrom teatrów. Teatry są wszędzie, na każdym kroku. W dodatku grywają tam doskonałe sztuki, a na deskach występują aktorzy, których znamy z kina i telewizji. W Krakowie, mimo, że aktorzy występujący w sztukach również są świetni, nie są powszechnie znani. Fajnym uczuciem jest to, że w Warszawie mogę sobie pójść na spektakl, w którym gra Stuhr i Janda. Przechodząc do sedna sprawy, spektakl nazywa się 32 omdlenia i miałam przyjemność zobaczyć go w Teatrze Polonia. Sztuka, będąca adaptacją dramatów Antona Czechowa składała się z trzech fragmentów, a każdy opowiadał osobną historię. Uwielbiam rosyjskich pisarzy, a humor Czechowa, mimo, że żył dobre parę lat temu, rozśmiesza mnie do łez. Oczywiście idziemy tu w pewne standardy, więc pierwsze dwie (komediowe) sztuki pokazywały niezręczne, miłosne gierki. Było to zabawne, bo zachowanie które sto lat temu istniało na porządku dziennym, możemy odnaleźć i w dzisiejszych czasach. Trzecia część spektaklu była bardziej refleksyjna i zadawała pytania o cel współczesnej sztuki. Podczas moich wypraw do Warszawy, udało mi się jeszcze wybrać na przedstawienia do Teatru Roma i do Teatru Polskiego. Mam nadzieję, że na tym się nie skończy. :D


                                      Zwierzyniec

Udało mi się pierwszy raz odwiedzić Warszawskie zoo, w którym możemy znaleźć ciekawe zwierzęta w przyjemnym otoczeniu. Jeżeli chodzi o rodzaje i ilość zwierząt, Warszawa przypomina Kraków, jednak zoo jest zdecydowanie większe. To co jest super, to fakt, że zwierzaki mają duże wybiegi, sporo miejsca na swobodne poruszanie się. Oczywiście jest to równocześnie minus, ponieważ mieszkańcy ogrodu korzystają z okazji i chowają się w zaroślach i chatkach, dlatego często nie możemy ich w klatkach znaleźć. Ale coś za coś. Oczywiście najwięcej czasu spędziłam przy małpach, które nieodmiennie mnie fascynują. Leniwce, które jak wiadomo kocham nad życie, postanowiły natomiast za bardzo się nie ujawniać. Mądre stworzenia. Fajnym pomysłem w stołecznym zoo jest umieszczenie pajęczaków w akwariach, które są jakby wtopione w ich naturalne środowisko. Wchodząc do pajęczarni, wkraczamy więc do swoistej dżungli, która sprawia wrażenie, jakby tarantule żyły tu na wolności. Na pewno odradzam osobom z arachnofobią. Pozostali powinni być zachwyceni. Warszawa ma również groźnego rekina, którego w Krakowie nie posiadamy. Wygląda on dość strasznie, a szczególne wrażenie zrobiła na mnie ekspozycja grubości szyby, która dzieli nas od złowieszczej ryby. Śliczne są flamingi, żyrafy i kolorowe ptaki - ale to już standard dla ogrodów zoologicznych. Zdecydowanie najwspanialsze w Polsce jest wrocławskie zoo, ale do warszawskiego również warto zajrzeć. 

   
                          Kocia Kawiarnia 

By spędzić prawdziwy dzień pod znakiem zwierzaków, po obejściu warszawskiego zoo, polecam udać się do Kociej Kawiarni - Miau Cafe. Postanowiłyśmy z kuzynką wybrać się tam spontanicznie i całe szczęście, że to zrobiłyśmy. Jest to dość daleko od Centrum, jednak niech to Was nie zniechęca. Po kawiarence przechadza się siedem kotów, więc jeżeli ktoś nie przepada za tymi zwierzętami, to nie miejsce dla niego. A może jednak? Całkiem możliwe, że w tej atmosferze zakocha się w mruczkach tak jak ja. Mimo, że w wojnie Psiarze - Kociarze, krzyczę głośno PSY, to nie ma opcji, bym nie uwielbiała również tych leniwych, niezależnych bestii. Oprócz kotów, możemy też się tu napić dobrej herbaty, gorącej czekolady, czy zjeść niezłe ciasto. Na parapecie widnieje spory zapas książek o różnej (nie tylko kociej) tematyce, więc każdy znajdzie coś dla siebie. Ja dobrałam się do Dziennika Bridget Jones i stwierdziłam, że muszę koniecznie tę książkę przeczytać. Wnętrze, razem z kotami, ich przyrządami, książkami i fotelami, wygląda uroczo i przytulnie, a spokojna, klimatyczna muzyka idealnie się w to wszystko wpasowuje. Nie polecam wybierać się z grupą znajomych, by pośmiać się i głośno rozmawiać, tutaj wymaga się od gości spokoju, by nie denerwować zwierząt. W końcu rządzą tu koty!



                           

                           Kraina Trampolin

Nigdy wcześniej nie byłam w takim miejscu, więc szczerze mówiąc nie miałam nawet pojęcia jak mam się ubrać. I tak, miałam okazję pierwszy raz w życiu założyć stanik sportowy (taki właśnie ze mnie sportowy typ :P). Budynek Hangaru wyglądał niepozornie, za to gdy weszliśmy już na wielką salę całą grupą, robiła ona wrażenie. Wszędzie trampoliny - duże i małe, o różnej sprężystości, ponadto materace, gąbki do wskakiwania, różne, dziwne przyrządy do ćwiczeń. Wokoło skaczący, wywijający salta ludzie - ciekawa sprawa. Zaczęliśmy od około dziesięciominutowej rozgrzewki prowadzonej przez trenera. Szczerze mówiąc już ona mnie zmęczyła, ponieważ nie przywykłam do skakania non-stop. Dotychczas skakałam jedynie na małych trampolinach w czyichś ogródkach i na ogół starczało mi kilka minut. Tutaj sądziłam, że podczas głupiej godziny na pewno się nie zmęczę. A jednak nie miałam racji. Po rozgrzewce odpoczywałam (starość), a potem hopciałam sobie po różnej giętkości trampolinach i szczerze mówiąc było to całkiem przyjemne. Moja kuzynka robiła jakieś szalone salta, więc ja również pragnęłam coś zrobić. Problem w tym, że nic spektakularnego nie umiem, więc skończyło się na fikołkach z rozbiegu (woooow!). Niestety wyjątkowo bałam się przeskoczyć skrzynię obłożoną materacami, rozbiegając się wcześniej kilka metrów. Ola cały czas śmiała się z mojego nieogarnięcia, ale no ja przepraszam bardzo, to już nie te lata co kiedyś. :P W każdym razie, w Hangarze było super, mimo, że męcząco - musiałam odpoczywać co dziesięć minut, a od zbyt dużej ilości fikołków było mi niedobrze. Nie polecam również pić przed wizytą w parku trampolin - wypita woda będzie bowiem skakać razem z wami. ;) Tak czy siak, na pewno jeszcze się do takiego miejsca wybiorę - teraz wyczytałam, że w Krakowie też takie cudo jest więc to tylko kwestia czasu.


                                        Pałac Kultury


Jak zapewne nikt nie wie, w Warszawie mają Pałac Kultury i Nauki. Na ogół mówiąc o tym budynku pomijam naukę, a zostawiam jedynie kulturę, co broń boże nie pokazuje mojej pogardy w stosunku do nauki, celem wywyższania kultury. By jednak  zarówno umysły ścisłe, jak i humanistyczne były usatysfakcjonowane nazywam go dziś pełną nazwą. No ale do rzeczy. Budowla ta jest bliska mojemu sercu, bo po pierwsze jakimś cudem podoba mi się, a po drugie przypomina hotel z serialu mojego dzieciństwa Nie ma to jak hotel. To jest ważne. Naprawdę. W tymże pałacu można zobaczyć wiele fajnych rzeczy, dlatego warto czasem zerknąć jakie obecnie mają tam wystawy czasowe. Gdy pierwszy raz byłam w budynku trafiłam na świetną ekspozycję poświęconą wynalazkom Leonarda da Vinci, natomiast tym razem miałam przyjemność obejrzeć prześliczną wystawę domków dla lalek z dawnych lat. Do pierwszej salki wchodziło się przez kolorową szafę, a te wszystkie dopracowane domki ze stylizowanymi meblami, pianinami, realistycznym jedzeniem, firankami itp były niesamowite! Jakiegoż kunsztu musiało wymagać wykonanie tych drobnych serwisów z filiżankami, czy całego salonu sukien ślubnych! Doprawdy wyjątkowa wystawa. Oprócz zwykłych mieszkań, można było dojrzeć takie cudeńka jak kościoły z realistycznymi ołtarzami i zakonnicami, sklepy mięsne, pocztę pełna paczek, gabinet weterynaryjny, plażę, i wiele, wiele innych. Myślę, że kluczem do wykreowania naszego zachwytu był właśnie realizm tych wszystkich rekwizytów. Były one po prostu miniaturową wersją tego co wokół nas. Wydaje mi się, że mieszkanko które zostało wykonane w połowie dwudziestego wieku (komunistyczne małe mebelki ♡) a różowy domek dla Barbie ze Smyka, to przepaść. Żeby nie było - nie mam nic do różowych domków, po prostu wydaje mi się, że obecne zabawki robią się coraz mniej realistyczne. Nie wiem, może tak jest dobrze. Wiem, że gdybym ja miała siedem lat oddałabym pięć fikuśnych, świecących domków Barbie, za jeden niesamowity domek z końca XIX wieku ze wszystkimi najdrobniejszymi elementami. Wystawa w każdym razie godna polecenia, bo ochom, achom i innym zachwytom nie było końca. I to wśród przedstawicieli każdej grupy wiekowej.










                                          Sklepy

Tiger

Na początek: O nie! Zrobili nam w Krakowie Tigera, nie będę miała na co narzekać. A tak serio, cieszę się ogromnie, bo wyjątkowo uwielbiam ten sklep. Nie będzie więc o Tigerze, bo mimo, że nadal jest takowy w Warszawie, stracił jedną, nawiedzoną klientkę, ha! (teraz dręczę ten krakowski i myślę, że wkrótce pojawi się wpis o rzeczach, które tam zakupiłam).


Bath & Body Works

Moja tradycja kupowania tu żeli antybakteryjnych za każdą wizytą w stolicy jest doprawdy fascynująca. Tym razem kupiłam dwa - niebieskie, o ślicznych, świeżych zapachach. Oprócz tego wróciłam z trzema mgiełkami do ciała, które pachną i wyglądają niesamowicie, natomiast za długo na skórze się nie utrzymują. Ale też nie tego oczekuje się od mgiełki. W każdym razie miło jest się popryskać takim sprayem w ciepły dzień: orzeźwia i pozostawia na ciele przyjemną woń.


Marks & Spencer

Wszyscy na okrągło o nim opowiadali, a ja nawet nie dawałam mu szansy, przechodząc obojętnie obok wystawy z ubraniami. Ciuchy stamtąd jakoś wrażenia na mnie nie robią, ale gdy się wejdzie w głąb sklepu ... jedzenie! Mają tam doskonały dział spożywczy, ze wszystkimi, brytyjskimi rzeczami w ślicznych opakowaniach. Wyjątkowo wyglądają pudełka z herbatami - smaki też z resztą mają oryginalne. Do domu wróciłam z zieloną z jaśminem i czarną aromatyzowaną. Poza tym kupiłam kruche ciasteczka z kawałkami czekolady i czekoladę właśnie. Nigdzie indziej takich produktów nie znajdziecie! Są też inne, ciekawe artykuły, takie jak przyprawy, sosy, słodycze, ozdoby do ciasteczek i wiele, wiele innych. Warto zobaczyć, warto spróbować i skosztować. Poza tym śliczne pudełeczka rządzą!


                              Rodzina

Zawsze chętnie wracam do Warszawy i choć miasto jako miasto mnie nie zachwyca, to mam tam najcudowniejszą rodzinkę jaką mogłabym sobie wymarzyć i nigdy się z nimi nie nudzę. Dodam, że mają oni dwa wspaniałe koty, które mnie lubią. I ja je lubię. A to rzadkość! Oprócz wymienionych atrakcji, udało nam się jeszcze wybrać do kina na Suicide Squad, który to film, mimo wielu głosów krytyki, podobał mi się. Byłam też na wielkim zjeździe rodzinnym w Piasecznie, gdzie spotkałam mnóstwo nieznanych mi wcześniej, świetnych ludzi. Mieszkający tam wujek Oli, jest zapalonym myśliwym, więc co rusz napotykałyśmy się na wypchane zwierzęta (trochę straszne). Naszym ulubieńcem stał się Pan Niedźwiedź z Syberii. Była też zgraja dzieci, które malowałam po buziach i z którymi bawiłam się w chowanego. Jak już ustaliliśmy kocham dzieci i imprezy rodzinne, byłam więc w siódmym niebie.





Na razie tyle - do Warszawy jadę całkiem niedługo, natomiast jutro wybieram się na Bridget Jones 3. Mam nadzieję, że się nie zawiodę dam znać wkrótce. Buziaki. :* 






Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Nieoczywiste atrakcje Londynu #1

Kilka dni temu wróciłam z Londynu i z tej okazji ktoś powinien mi zafundować darmową terapię. Terapeuta zaś powinien zastosować w rozmowach ze mną procedury odtęskniające. Na pewno takie są. Bo nie wiem co innego może mnie wyleczyć z Londynu. Chyba już po prostu nic. Moja kuzynka na przykład cieszy się, że z Londynu wróciła (choć w sumie dalej jest w Anglii, więc może to inaczej działa). Ja się NIE cieszę. Ja tu cierpię proszę państwa. Ale do rzeczy.  Ostatni wpis zawierał generalne przemyślenia na temat mojego pobytu w Londynie. Co nieco wspominałam tam o konkretnych miejscach, ale dziś będzie szerzej i dokładniej. Powiem bowiem o atrakcjach Londynu, które odkryłam podczas mojego wyjazdu. Uwaga. Nie są to typowe atrakcje, zawarte na każdej pocztówce, fototapecie i i kubku z Londynu. To jak duże wrażenie robi Parlament, Big Ben (swoją drogą obecnie otulony rusztowaniami), Tower Bridge, National Gallery, czy Muzeum Historii Naturalnej, wie chyba każdy. Nawet ten, kto w stolicy Anglii n

Bujna wyobraźnia - błogosławieństwo czy przekleństwo?

Z tą sytuacją mierzyła się Ania z Zielonego Wzgórza, mierzę się ja, być może duża część wszystkich Ani na świecie tak ma. Chodzi tu o rozbudowaną, bogatą w w realistyczne, wyimaginowane twory wyobraźnię.  Dopiero niedawno zaczęłam doceniać jej siłę i koloryt, ale to przecież dzięki niej od małego szkraba mogłam spokojnie wysiedzieć w szkole, w długie podróży samochodem, w kolejce do lekarza, czy co najważniejsze.. w kościele. I same plusy - babcia myśli, że ma taką cudowną, grzeczną wnusię słuchającą z zapartym tchem tego co ksiądz prawi. Tymczasem kilkuletnia Anusia projektuje swój szalony plan rychłego zasiedlenia jednej z planet i stworzenia z niej krainy bąbelków. No i wszyscy zadowoleni. Swoją drogą krainę bąbelków pamiętam do dziś - sama planeta była bąbelkiem, ludzie mieszkali w dużych bańkach mydlanych, a wszystkie meble były z pianek i baniek. Jadło też się same piankowe produkty - na śniadanie, obiad i kolacje. Wy się śmiejcie, a ja mam tą planetę tak zakorzenioną w gł

Do Kornwalii na zakupy

Niedawno wróciłam z Kornwalii, gdzie razem z Jagodą (buziaki dla niej :*) byłam na wolontariacie. Niedługo napiszę o tym coś więcej, a tymczasem zacznę od zakupów, które tam poczyniłam. Zapraszam. ♡ Łupy z Lusha Lusha odkryłam w Paryżu i co nie co już o nim wspominałam. Jest to wyjątkowy i oryginalny sklep, w którym produkty kosmetyczne wykonane są z naturalnych składników i przypominać mają swym wyglądem jedzenie. Tanio nie jest, ale niepowtadzalność produktu macie zapewnioną. Sklepy porozrzucane są po całej Europie. W Anglii też jest ich dużo, a my akurat zrobiłyśmy nasze zakupy w Truro. Czekamy na Lusha w Polsce. Pierwszym moim zakupem jest galaretka do mycia ciała Whoosh. Galaretka zastępuje żel do mycia i ma dwie strony medalu. Pachnie niesamowicie połaczeniem limonki, cytryny i rozmarynu, ma też głeboki niebieski kolor. Po kąpieli zostawia na ciele orzeźwiający zapach i uczucie świeżości. Z drugiej strony znacie konsystencję galaretki i możecie się domyślać, że ani nie