Przejdź do głównej zawartości

Szlachta na molo

Trójmiasto to jest w ogóle świetna sprawa. Zarówno Sopot, Gdynia, jak i mój ukochany Gdańsk mają w sobie ten magiczny, nadmorski klimat, pełen luzu, spokoju i szumu morza. W każdym z tych miast znajdziemy przepiękne plaże, a także mola, choć właśnie to sopockie cieszy się największą popularnością. 





W Sopocie byłam po raz pierwszy, od razu jednak poczułam tam niezwykłą aurę - coś w rodzaju arystokratycznego podmuchu wiatru z białych, eleganckich rezydencji, połączonego z zapachem morza i świeżych ryb. Czego nie można Sopotowi odmówić, to doskonałych restauracji z przysmakami prosto z Bałtyku. W lokalu przy molo ryba smakowała nawet mi (a ja nie jestem zbytnią wielbicielką ryb). Zaskoczył mnie natomiast fakt, że na molo jest płatny wstęp. Za bardzo w życiu nie skąpię, ale nie spodobało mi się wykorzystanie tego, iż sopockie molo cieszy się największą popularnością w Polsce. Nie pamiętam już cen wstępu, być może były one symboliczne (choć niekoniecznie), ale płatne wejście na molo to dla mnie przesada. W każdym razie weszliśmy na to molo, które faktycznie jest śliczne, a przede wszystkim elegancko utrzymane. Wszystko jest z białych desek, wokół latarnie i ławeczki. Naprawdę wygląda to estetycznie. Wisiał tam gdzieś hamak na którym miałam okazję z entuzjazmem powisieć, poczyniłam też kilka zdjęć, a mi poczyniono również. :P





Na molo wiał przyjemny wiatr, pogoda była idealna - ciepło, przyjemnie, acz nie gorąco - za to lubię właśnie polskie morze. Na głowie widnieje mój znak rozpoznawczy, który zazwyczaj noszę na sobie w czasie nadmorskich wakacji - kapelusz. Mam ich kilka, bo też lubię w nich chodzić, a poza tym zewsząd słyszę opinie, że nawet fajnie w kapeluszach wyglądam (dzięki ludzie!). W przypadku zaś, gdy brak okularów przeciwsłonecznych, rondko kapelusza okazuje się zbawienne. Mam też na sobie jeden z moich ulubionych bluzko - swetrów (właściwie mam jeden bluzko - sweter) w kolorze czarnym, z białymi nitkami i szare spodnie udające dżinsy, Do tego najukochańsze na świecie, czarne Conversy, będące moją oazą komfortu. Tyle z mojego ubioru - widział go cały Sopot, jednak ode mnie wolał podziwiać molo. No cóż, wcale mu się nie dziwię. ;)





Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Nieoczywiste atrakcje Londynu #1

Kilka dni temu wróciłam z Londynu i z tej okazji ktoś powinien mi zafundować darmową terapię. Terapeuta zaś powinien zastosować w rozmowach ze mną procedury odtęskniające. Na pewno takie są. Bo nie wiem co innego może mnie wyleczyć z Londynu. Chyba już po prostu nic. Moja kuzynka na przykład cieszy się, że z Londynu wróciła (choć w sumie dalej jest w Anglii, więc może to inaczej działa). Ja się NIE cieszę. Ja tu cierpię proszę państwa. Ale do rzeczy.  Ostatni wpis zawierał generalne przemyślenia na temat mojego pobytu w Londynie. Co nieco wspominałam tam o konkretnych miejscach, ale dziś będzie szerzej i dokładniej. Powiem bowiem o atrakcjach Londynu, które odkryłam podczas mojego wyjazdu. Uwaga. Nie są to typowe atrakcje, zawarte na każdej pocztówce, fototapecie i i kubku z Londynu. To jak duże wrażenie robi Parlament, Big Ben (swoją drogą obecnie otulony rusztowaniami), Tower Bridge, National Gallery, czy Muzeum Historii Naturalnej, wie chyba każdy. Nawet ten, kto w stolicy Anglii n

Bujna wyobraźnia - błogosławieństwo czy przekleństwo?

Z tą sytuacją mierzyła się Ania z Zielonego Wzgórza, mierzę się ja, być może duża część wszystkich Ani na świecie tak ma. Chodzi tu o rozbudowaną, bogatą w w realistyczne, wyimaginowane twory wyobraźnię.  Dopiero niedawno zaczęłam doceniać jej siłę i koloryt, ale to przecież dzięki niej od małego szkraba mogłam spokojnie wysiedzieć w szkole, w długie podróży samochodem, w kolejce do lekarza, czy co najważniejsze.. w kościele. I same plusy - babcia myśli, że ma taką cudowną, grzeczną wnusię słuchającą z zapartym tchem tego co ksiądz prawi. Tymczasem kilkuletnia Anusia projektuje swój szalony plan rychłego zasiedlenia jednej z planet i stworzenia z niej krainy bąbelków. No i wszyscy zadowoleni. Swoją drogą krainę bąbelków pamiętam do dziś - sama planeta była bąbelkiem, ludzie mieszkali w dużych bańkach mydlanych, a wszystkie meble były z pianek i baniek. Jadło też się same piankowe produkty - na śniadanie, obiad i kolacje. Wy się śmiejcie, a ja mam tą planetę tak zakorzenioną w gł

Do Kornwalii na zakupy

Niedawno wróciłam z Kornwalii, gdzie razem z Jagodą (buziaki dla niej :*) byłam na wolontariacie. Niedługo napiszę o tym coś więcej, a tymczasem zacznę od zakupów, które tam poczyniłam. Zapraszam. ♡ Łupy z Lusha Lusha odkryłam w Paryżu i co nie co już o nim wspominałam. Jest to wyjątkowy i oryginalny sklep, w którym produkty kosmetyczne wykonane są z naturalnych składników i przypominać mają swym wyglądem jedzenie. Tanio nie jest, ale niepowtadzalność produktu macie zapewnioną. Sklepy porozrzucane są po całej Europie. W Anglii też jest ich dużo, a my akurat zrobiłyśmy nasze zakupy w Truro. Czekamy na Lusha w Polsce. Pierwszym moim zakupem jest galaretka do mycia ciała Whoosh. Galaretka zastępuje żel do mycia i ma dwie strony medalu. Pachnie niesamowicie połaczeniem limonki, cytryny i rozmarynu, ma też głeboki niebieski kolor. Po kąpieli zostawia na ciele orzeźwiający zapach i uczucie świeżości. Z drugiej strony znacie konsystencję galaretki i możecie się domyślać, że ani nie