Przejdź do głównej zawartości

Czasem mi jej brakuje

 Babcia odeszła od nas półtora roku temu. Nie jest tak, że brakuje mi jej codziennie, że płaczę za nią nocami, chodzę co tydzień na cmentarz, noszę czarne ubrania. Nie, to nie tak. Szczerze mówiąc już kilka dni po jej śmierci potrafiłam śmiać się z koleżankami przy ciastku. Poza tym wtedy miałam tuż przed sobą olimpiadę, nadchodzącą maturę, jakoś o tym nie myślałam. Tęsknota przychodzi niespodziewanie - na ogół wtedy, gdy jest mi źle. Zawsze, ale to zawsze dzwoniłam do babci z moimi problemami. Potrafiła mnie zrozumieć, pocieszyć, rozważała wszelkie za i przeciw moich dylematów,stawiając konstruktywne argumenty. Zawsze podnosiła mnie na duchu. Ile razy do niej dzwoniłam, po rozmowie byłam bardziej wyżej, niż niżej, jeśli wiecie o co chodzi. Kochałam to jak potrafiła wczuć się w moje większe, czy mniejsze problemy i zakończyć rozmowę jej słynnym: "Ania, uszy do góry!". Mówiła też o tym, jak zawsze powtarzała sobie "Hanka - możesz to zrobić! Jak nie ty to kto?" Kazała mi też myśleć w ten sposób. Po konwersacji z babcią czułam w sobie więcej słońca - ona napełniała nas wszystkich pozytywną energią, emanowała ciepełkiem. Okropnie mi tego brakuje. 



Babcia nie oceniała, nie beształa - starała się popatrzeć na daną sprawę od różnych stron, by finalnie ją zrozumieć. Nie chodzi o to, że nie krytykowała, pozwalała mi na wszystko. O nie. Spróbowalibyście powiedzieć przy niej, że coś jest ''zajebiste", albo zagrać w grę karcianą "dupa biskupa". To byście dopiero dostali reprymendę. :P Doceniam też fakt, że babcia mnie nie rozpuszczała. Co prawda wielokrotnie gloryfikowała fakt, że jestem jej pierwszą wnusią, ale jej prezenty, czy pieniądze, które mi dawała nigdy nie były nadmiernie obfite. I bardzo dobrze. Uczyła mnie, że najważniejszy jest gest, bo prezenty od niej zawsze były od serca - wyszukane i nietypowe. Babcia uwielbiała obdarowywać. Brakuje mi jej radości z dawania prezentów, tęsknie też za jej radością z pocztówek, które wysyłałam do niej z wakacji. Kochała je. Do mnie z resztą również słała kartki. Nie zapomniała też nigdy o pamiątkach. Uwielbiałam ją odwiedzać. Czasem, będąc w Centrum, po prostu dzwoniłam i mówiłam "Babciu wpadam!". Ona już wyciągała ciasto cytrynowe i czekała na mnie z otwartymi ramionami. Lubiłam wbiegać do tej kamieniczki, nie mogąc się doczekać aż zobaczę babcię - wciąż czuję zapach tej starej kamienicy. Pewnie większość ludzi nie lubi takiego zapachu, ja jednak tak. Bo kojarzy mi się z wizytami u babci. A były one dla mnie niezwykle cenne.

Będąc u babci uczyłam się, czytałam, siedziałam na komputerze. Robiłam to co zwykle, ale u niej te czynności były jakby słodsze. W międzyczasie babcia coś gotowała, czytała, oglądała Modę na Sukces. O właśnie, Moda na Sukces. <3 Trafiłam kiedyś na dyskusję w Internecie, gdzie ludzie opowiadali o swoim sentymencie do tego serialu, właśnie ze względu na zmarłych już dziadków. Moja babcia lubiła serial, choć sama zaśmiewała się z ilości małżeństw głównych bohaterów. Oglądałyśmy więc czasami razem, a ja do dziś pamiętam, Brook, Ridge'a, Taylor i zaborczą Stephanie. :P Poza tym grałyśmy w państwo miasto. Grałyśmy w to za każdym razem - taką miałyśmy tradycję. Zaśmiewałyśmy się przy tym do rozpuku. Do dziś pamiętam jak babcia przez pięć minut przekonywała mnie, że przecież człowiek ma skrzela, nie oskrzela. Gdy się zorientowała co mówi, prawie umarłyśmy ze śmiechu. :D Poza tym chodziłyśmy do kina na głupie, ale fajne komedie (Żona na niby) i filmy przygodowe (Opowieści z Narnii). Potem szłyśmy na lody. To babcia kupiła mi moje pierwsze Conversy, w których dziś byłam na mieście.

Tęsknię więc gdy pragnę kilku ciepłych słów, a wiem, że uzyskałabym je od babci. Brakuje mi jej gdy przejeżdżam obok Hali Targowej i uświadamiam sobie, że w kamienicy nie ma już babci, tylko ludzie, którzy ją wynajmują.Tęsknię przed Bożym Narodzeniem, bo w tym czasie dzwoniłam do babci i razem ekscytowałyśmy się nadchodzącą Wigilią. Brakuje mi telefonów ze Szczawnicy, gdzie babcia najczęściej spędzała wakacje. Czasem tam nawet do niej przyjeżdżałam. Wychodziłyśmy wieczorem na balkon i nuciłyśmy Wszystkie nasze dzienne sprawy. Tak, Szczawnica też zawsze będzie należeć do nas. Do mnie i do babci. Gdy dowiedziałam się o chorobie - o tym, że nowotwór jest złośliwy i raczej happy endu nie będzie, nie przyjmowałam tego do wiadomości. Nie było takiej opcji, babcia nie mogła tak po prostu umrzeć - to było ogromną niesprawiedliwością. Szczególnie, że tak bardzo kochała życie - chłonęła je każdego dnia. Zachwycała się śpiewem ptaków, naszym domem, psem, swoją brzózką za oknem. Na moje życzenia zachwycała się nawet Jamesem Bluntem. Walczyła dzielnie, chodziła na radioterapię i chemioterapię i dzięki temu żyła rok dłużej niż teoretycznie powinna. Uważamy, że udało jej się to również ze względu na jej mocny charakter i wrodzony optymizm. W ostatnim roku tata i ciocia zabierali babcię na wiele wycieczek, w góry, do uzdrowisk - do miejscowości które kochała najbardziej. Była szczęśliwa. Tą szczęśliwość z resztą miała zaprogramowaną (babciu, proszę, przelej trochę na mnie swojego optymizmu, dobrze?).

Tak bardzo ją kochałam, a musiałam powoli przyzwyczajać się do tego, że odchodzi. Było to dla mnie dotkliwe, szczególnie dlatego, że pierwszy raz miałam do czynienia ze śmiercią która czyni w moim życiu prawdziwe pustki, których nie sposób wypełnić. Jeszcze raz mówię - nie boleję nad tym codziennie. Ale mam takie dni, jak dziś, w których myślę: "Boże, babcia by umiała mi doradzić - ona by wiedziała ci robić." Niestety, już nigdy mi nie doradzi. No chyba, że spotkamy się po mojej śmierci (w Niebie?). Mam taką nadzieję. A wiem, że jeśli Niebo istnieje, to ona jest tam na pewno. Może nawet czyta moje posty na blogu? Przecież zawsze śmialiśmy się, że jest tak zaawansowana technologicznie, jak mało kto. Wszystko załatwiała przez internet, śledziła nasze wakacyjne trasy, płaciła rachunki, wywoływał zdjęcia, miała nawet konto na Facebooku. To może i mojego bloga czyta?

W ostatnich dniach, w szpitalu (to były moje ferie zimowe), siadywałam przy niej codziennie i czytałam książkę do olimpiady. Ciągle wierzyłam, że stanie się jakiś cud i wyzdrowieje, ale tak się nie stało. Mówiła już coraz mniej, ale czułam, że jest przy mnie, że wciąż trzyma za mnie kciuki. A ja trzymałam za nią, żeby była silna. Mówiłam jej, że ją kocham, a ona kiwała głową i uśmiechała się. Pewnego dnia powiedziała mi i rodzicom, żebyśmy zawsze trzymali się razem, bo rodzina to siła, zaśpiewaliśmy też wspólnie Wszystkie nasze dzienne sprawy. To już na zawsze będzie nasza piosenka. Ja wiem, że babcia ciągle przy mnie jest, a przynajmniej chcę w to wierzyć. Tylko czasami straszliwie tęsknię.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Nieoczywiste atrakcje Londynu #1

Kilka dni temu wróciłam z Londynu i z tej okazji ktoś powinien mi zafundować darmową terapię. Terapeuta zaś powinien zastosować w rozmowach ze mną procedury odtęskniające. Na pewno takie są. Bo nie wiem co innego może mnie wyleczyć z Londynu. Chyba już po prostu nic. Moja kuzynka na przykład cieszy się, że z Londynu wróciła (choć w sumie dalej jest w Anglii, więc może to inaczej działa). Ja się NIE cieszę. Ja tu cierpię proszę państwa. Ale do rzeczy.  Ostatni wpis zawierał generalne przemyślenia na temat mojego pobytu w Londynie. Co nieco wspominałam tam o konkretnych miejscach, ale dziś będzie szerzej i dokładniej. Powiem bowiem o atrakcjach Londynu, które odkryłam podczas mojego wyjazdu. Uwaga. Nie są to typowe atrakcje, zawarte na każdej pocztówce, fototapecie i i kubku z Londynu. To jak duże wrażenie robi Parlament, Big Ben (swoją drogą obecnie otulony rusztowaniami), Tower Bridge, National Gallery, czy Muzeum Historii Naturalnej, wie chyba każdy. Nawet ten, kto w stolicy Anglii n

Bujna wyobraźnia - błogosławieństwo czy przekleństwo?

Z tą sytuacją mierzyła się Ania z Zielonego Wzgórza, mierzę się ja, być może duża część wszystkich Ani na świecie tak ma. Chodzi tu o rozbudowaną, bogatą w w realistyczne, wyimaginowane twory wyobraźnię.  Dopiero niedawno zaczęłam doceniać jej siłę i koloryt, ale to przecież dzięki niej od małego szkraba mogłam spokojnie wysiedzieć w szkole, w długie podróży samochodem, w kolejce do lekarza, czy co najważniejsze.. w kościele. I same plusy - babcia myśli, że ma taką cudowną, grzeczną wnusię słuchającą z zapartym tchem tego co ksiądz prawi. Tymczasem kilkuletnia Anusia projektuje swój szalony plan rychłego zasiedlenia jednej z planet i stworzenia z niej krainy bąbelków. No i wszyscy zadowoleni. Swoją drogą krainę bąbelków pamiętam do dziś - sama planeta była bąbelkiem, ludzie mieszkali w dużych bańkach mydlanych, a wszystkie meble były z pianek i baniek. Jadło też się same piankowe produkty - na śniadanie, obiad i kolacje. Wy się śmiejcie, a ja mam tą planetę tak zakorzenioną w gł

Do Kornwalii na zakupy

Niedawno wróciłam z Kornwalii, gdzie razem z Jagodą (buziaki dla niej :*) byłam na wolontariacie. Niedługo napiszę o tym coś więcej, a tymczasem zacznę od zakupów, które tam poczyniłam. Zapraszam. ♡ Łupy z Lusha Lusha odkryłam w Paryżu i co nie co już o nim wspominałam. Jest to wyjątkowy i oryginalny sklep, w którym produkty kosmetyczne wykonane są z naturalnych składników i przypominać mają swym wyglądem jedzenie. Tanio nie jest, ale niepowtadzalność produktu macie zapewnioną. Sklepy porozrzucane są po całej Europie. W Anglii też jest ich dużo, a my akurat zrobiłyśmy nasze zakupy w Truro. Czekamy na Lusha w Polsce. Pierwszym moim zakupem jest galaretka do mycia ciała Whoosh. Galaretka zastępuje żel do mycia i ma dwie strony medalu. Pachnie niesamowicie połaczeniem limonki, cytryny i rozmarynu, ma też głeboki niebieski kolor. Po kąpieli zostawia na ciele orzeźwiający zapach i uczucie świeżości. Z drugiej strony znacie konsystencję galaretki i możecie się domyślać, że ani nie