Przejdź do głównej zawartości

Serce w teatrze

Zostawiłam serce w teatrze - na scenie, ale fragmenty narządu pałętają się również na widowni i za kulisami. Może opowiem o tym, dlaczego tak się stało.

Czasem sobie myślę, czy gdybym dziesięć lat temu nie dołączyła do grupy teatralnej, to czy teatr byłby dla mnie równie ważny, jak jest teraz. Możliwe, że nie. Może nie czułabym tego co czuję, przychodząc na spektakl, może nie miałabym ciągłej potrzeby odwiedzania teatrów, oglądania sztuk, marzeń o pracy w tej atmosferze i planów dołączenia do studenckiej grupy teatralnej. Czy moje życie byłoby bardziej puste bez teatru? Pewnie nie, niby czemu - miałabym inne zainteresowania, przecież już teraz, bez teatru jest ich wystarczająco wiele. Jednak bardzo, naprawdę strasznie cieszę się, że miałam i (mam nadzieję) będę mieć wciąż w tym wszystkim swój udział.


Na kółko teatralne do Domu Kultury, zaczęłam chodzić w drugiej klasie podstawówki i uczęszczałam tam do drugiej klasy liceum - później jakoś nie miałam już motywacji, matura, a poza posypała się grupa, zajęcia już nie były takie same - wszystko się zmieniło, ja też - więc dziś już tam nie chodzę. Jednak przez te dziewięć lat nauczyłam się tam wielu rzeczy. Spotkałam świetnych ludzi, o podobnych do mnie zainteresowaniach, poznałam niektóre techniki teatralne, wiele doskonałych sztuk, piosenek, dzieł literackich i przede wszystkim - bardziej się otworzyłam. Byłam wstydliwym dzieckiem i nie oszukujmy się, dalej jestem nieśmiała. Ale patrząc na nagranie z przed dziesięciu lat, z wystraszoną, dukającą ledwo słowa dziewczynką, kryjącą się za wachlarzem (grałam damę w "Legendzie o Smoku Wawelskim :P) na tyłach sceny, i porównując ją ze sobą w ostatnim przedstawieniu, widać ogromną różnicę. Ogromną. Zaczęłam głośniej i wyraźniej mówić, nauczyłam się (w miarę możliwości) improwizować i tego, by zawsze odwracać się przodem do widowni. Co do tego ostatniego - dziś ciągle widzę ludzi, którzy nie potrafią stanąć przodem do publiczności i głośno wygłosić prezentacji - po prostu nikt ich tego nie nauczył. I tu pojawia się moje ubolewanie nad tym, że nie ma lekcji teatru w szkołach, ale o tym zaraz. :P 

Graliśmy "Rewizora", "Zemstę", "Ferdydurke", "Wesele" i wiele innych sztuk, które na długo pozostaną w mojej pamięci - sztuki, a nawet poszczególne kwestie.Tak więc jak mówiłam, te zajęcia bardzo mnie rozwinęły, otworzyły na nowe możliwości - nie boję się już tak bardzo występować przed ludźmi, umiem tworzyć historie na poczekaniu - no, po prostu - wydaje mi się, że teatr niejako kształtuje osobowość, w każdym razie pomaga ją ukształtować. I tu nie chodzi tylko o rozwijaniu w młodym człowieku zdolności humanistycznych, o pchanie dziecka w tym kierunku - moja mama często mawia, że przez teatr, pokochałam sztuki humanistyczne i odrzuciłam medycynę, czy kierunki ścisłe. To nieprawda, bo na zajęcia uczęszczało też wiele osób ze zdolnościami ścisłymi - matematycznymi, biologicznymi - była to swoista mieszanka osób dążących w różnych kierunkach, których mimo wszystko łączy zamiłowanie do teatru. I właśnie to na takich warsztatach jest super!



Dzięki temu, że otworzyłam się na warsztatach, w gimnazjum zapisałam się do szkoły wokalno - aktorskiej, dzięki której poznałam tajniki śpiewu, co baaardzo mi się spodobało. Tam również, nauczyłam się świetnych rzeczy, choć chodziłam tam tylko rok (kwestie z "Mojego Brata Niedźwiedzia" pamiętam do dziś xd). Zarówno na warsztatach, jak i w szkole wokalnej, zawsze stresowałam się przed premierami, ale był to stres dobry, motywujący - w żadnym wypadku nie obezwładniający. Taki stres ma sens i idealnie przygotowuje do późniejszych prezentacji publicznych, bo uodparnia. Więc lubiłam to uczucie - dostarczało pewnego dreszczyku, ale jakie szczęście czuliśmy wszyscy po udanych spektaklach, tego z niczym nie da się porównać! Poza tym, to, że nie jestem osobą mega odważną, czy pewną na scenie, sprawiło, że musiałam niejako pokonać siebie, przekonać, że jestem w stanie to zrobić, że mi się uda - to uczy: samoakceptacji, ale też umiejętności przełamywania barier, pokonywania słabości. To fajna sprawa!

Kocham również zapach sceny, garderoby i tych wszystkich starych kostiumów, atmosferę, wszystkie tajemne przejścia zza kulis, wyłanianie się zza kurtyny. Ten klimat na zawsze zostanie ze mną i będę go odczuwać za każdym razem, gdy wejdę na salę teatralną (choć jestem wtedy po drugiej stronie, jako widownia :)), a jeśli dołączę do teatru amatorskiego (być może będę miała taką możliwość), znów do mnie powróci w całej okazałości. I nie powiem, będę z tego bardzo zadowolona. :)



Abstrahując od mojej pasji jako takiej, moim zdaniem, zajęcia teatralne powinny być w szkołach na pewnym etapie obowiązkowe. Jest przecież muzyka i plastyka, a teatr, obok sztuki i muzyki, jest istotnym elementem szeroko pojętej sztuki. Zajęcia tego typu uczyłyby dzieciaki występów przed publicznością, oswajały ze sceną, uczyły nowych sztuk w ciekawy sposób i dodatkowo ćwiczyły ich pamięć. Takie lekcje rozwijają niedocenianą dziś sztukę retoryki, która moim zdaniem jest istotna, a której ewidentnie brakuje dzisiejszym politykom, gwiazdom wszelkiej maści, czy choćby nauczycielom, wykładowcom. Poza tym w ten sposób młody człowiek ma szansę odkryć w sobie jakieś tam predyspozycje aktorskie, oratorskie, dziennikarskie, które w nim siedzą, a których normalnie nie miałby szansy zauważyć. Ale kogo ja tu przekonuje - nie zamierzam przecież wysłać listu do ministra szkolnictwa z prośbą o stworzenie nowego przedmiotu. :P Wyrażam jedynie swoje zdanie, ale myślę, że moje argumenty nie są bezsensowne. Lekcji teatru, które na Zachodzie od dawna istnieją, brakuje, i naprawdę, ich stworzenie miałoby duży sens. (Najlepiej zamiast fizyki. Żartuję!! Szanuję fizyków tego świata! ;))

No to sobie pogadałam, ponarzekałam i powspominałam. Miało być o teatrze ogólnie, o paru fajnych sztukach, o Teatrze Stu, który niedawno odkryłam i jest po prostu cudoowny! (Serio, mogłabym tam nawet dorywczo gasić i zapalać światła! :P) No ale cóż, na ten temat będzie innym razem - rozpisałam się o tym, dlaczego dla mnie teatr jest taki ważny. Bo jest i zawsze będzie. Do zobaczenia wkrótce. :D

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Nieoczywiste atrakcje Londynu #1

Kilka dni temu wróciłam z Londynu i z tej okazji ktoś powinien mi zafundować darmową terapię. Terapeuta zaś powinien zastosować w rozmowach ze mną procedury odtęskniające. Na pewno takie są. Bo nie wiem co innego może mnie wyleczyć z Londynu. Chyba już po prostu nic. Moja kuzynka na przykład cieszy się, że z Londynu wróciła (choć w sumie dalej jest w Anglii, więc może to inaczej działa). Ja się NIE cieszę. Ja tu cierpię proszę państwa. Ale do rzeczy.  Ostatni wpis zawierał generalne przemyślenia na temat mojego pobytu w Londynie. Co nieco wspominałam tam o konkretnych miejscach, ale dziś będzie szerzej i dokładniej. Powiem bowiem o atrakcjach Londynu, które odkryłam podczas mojego wyjazdu. Uwaga. Nie są to typowe atrakcje, zawarte na każdej pocztówce, fototapecie i i kubku z Londynu. To jak duże wrażenie robi Parlament, Big Ben (swoją drogą obecnie otulony rusztowaniami), Tower Bridge, National Gallery, czy Muzeum Historii Naturalnej, wie chyba każdy. Nawet ten, kto w stolicy Anglii n

Bujna wyobraźnia - błogosławieństwo czy przekleństwo?

Z tą sytuacją mierzyła się Ania z Zielonego Wzgórza, mierzę się ja, być może duża część wszystkich Ani na świecie tak ma. Chodzi tu o rozbudowaną, bogatą w w realistyczne, wyimaginowane twory wyobraźnię.  Dopiero niedawno zaczęłam doceniać jej siłę i koloryt, ale to przecież dzięki niej od małego szkraba mogłam spokojnie wysiedzieć w szkole, w długie podróży samochodem, w kolejce do lekarza, czy co najważniejsze.. w kościele. I same plusy - babcia myśli, że ma taką cudowną, grzeczną wnusię słuchającą z zapartym tchem tego co ksiądz prawi. Tymczasem kilkuletnia Anusia projektuje swój szalony plan rychłego zasiedlenia jednej z planet i stworzenia z niej krainy bąbelków. No i wszyscy zadowoleni. Swoją drogą krainę bąbelków pamiętam do dziś - sama planeta była bąbelkiem, ludzie mieszkali w dużych bańkach mydlanych, a wszystkie meble były z pianek i baniek. Jadło też się same piankowe produkty - na śniadanie, obiad i kolacje. Wy się śmiejcie, a ja mam tą planetę tak zakorzenioną w gł

Do Kornwalii na zakupy

Niedawno wróciłam z Kornwalii, gdzie razem z Jagodą (buziaki dla niej :*) byłam na wolontariacie. Niedługo napiszę o tym coś więcej, a tymczasem zacznę od zakupów, które tam poczyniłam. Zapraszam. ♡ Łupy z Lusha Lusha odkryłam w Paryżu i co nie co już o nim wspominałam. Jest to wyjątkowy i oryginalny sklep, w którym produkty kosmetyczne wykonane są z naturalnych składników i przypominać mają swym wyglądem jedzenie. Tanio nie jest, ale niepowtadzalność produktu macie zapewnioną. Sklepy porozrzucane są po całej Europie. W Anglii też jest ich dużo, a my akurat zrobiłyśmy nasze zakupy w Truro. Czekamy na Lusha w Polsce. Pierwszym moim zakupem jest galaretka do mycia ciała Whoosh. Galaretka zastępuje żel do mycia i ma dwie strony medalu. Pachnie niesamowicie połaczeniem limonki, cytryny i rozmarynu, ma też głeboki niebieski kolor. Po kąpieli zostawia na ciele orzeźwiający zapach i uczucie świeżości. Z drugiej strony znacie konsystencję galaretki i możecie się domyślać, że ani nie