Przejdź do głównej zawartości

Odkłamywanie opery


Opera jest specyficzną rozrywką. Nie każdy ją lubi i ja także za nią nie przepadam. Dla tych, którzy mają podobnie, chciałam opowiedzieć trochę o tym co jeszcze oferuje oferuje nam opera, oprócz trzygodzinnych, przepełnionych ariami spektakli.



Byłam na dwóch operach - chciałam dać im szansę. Większość oper pochodzi z Włoch, tak też było z Madama Butterfly i Don Giovanni. Jeżeli chodzi o Madama Butterfly, autorstwa Giacoma Pucciniego - fabularnie zapamiętałam z niej tyle, że pewna  kobieta zakochała się w kapitanie, który (cóż za ironia), zamiast z nią przebywać, wolał udawać się na morskie przeprawy. Także cóż, tematyka podobna wieku romansidłom - z resztą do opery nie przychodzi się dla oryginalnej fabuły. Śpiewu dużo, praktycznie cały czas - z tym że żadna z melodii nie wpadająca w ucho, nie do zapamiętania. Arie wykonywane są po włosku, a na małym ekranie z boku, można dopatrzeć się tłumaczenia na polski. Pamiętam, że tym co mnie zachwyciło w tej sztuce, była wyjątkowa scenografia i kostiumy. Także wielkie pochwały dla scenografów szczególnie. Właściwe, pierwszą rzeczą, która staje mi przed oczami, przy okazji wspominania Madama Butterfly, jest scenografia, a konkretnie wjazd na scenę wielkiej, zajmującej całą scenę połaci kolorowych kwiatów. Scena naprawdę niezwykła, piękny widok dla oczu. Barwne stroje również zachwycają. Ale z mojej strony to tyle zachwytów. Nie jestem zwolenniczką ciągnących się przez pół godziny scen, doprawionych niezbyt melodyjnymi śpiewami. Wynudziłam się więc szczerze mówiąc na tym spektaklu, jednak nie żałuję, bo przecież Madama Butterfly to klasyka, mimo wszystko warta zobaczenia. Drugą operą jaką zobaczyłam, był Don Giovanni, Mozarta- podobnie jak Madama Butterfly, nie zachwyciła mnie specjalnie, była jednak trochę ciekawsza. Opowiadała o podbojach pewnego łamacza damskich serc, mężczyzny w idealnie skrojonym garniturze, okularkach, z mnóstwem pewności siebie, rozrośniętym ego i z nieodpartym urokiem osobistym działającym na kobiety. Jego romanse nie ujdą jednak mu płazem, szykuje się spektakularna zemsta wszystkich przez niego pokrzywdzonych. Były piękne, uwspółcześnione kostiumy i interesująca scenografia. Szczególnie zapadła mi w pamięć śliczna karuzela, rodem z wesołego miasteczka.
Jeżeli chodzi o opery, odbyło się więc bez fajerwerków, ale dobrze wspominam te gimnazjalne wyjścia na sztuki. Dzięki nim miałam okazję poznać klasykę opery, bo przecież trzeba coś poznać, by móc wyrobić sobie o tym zdanie. :)



W tym miejscu chciałam jednak odkłamać nieco operę (jak w tytule), jest to bowiem miejsce, gdzie możemy obejrzeć wiele innych, świetnych przedstawień muzycznych, nie tylko opery. Są więc operetki, czyli spektakle muzyczne, gdzie jest dużo śpiewu, ale i sporo tekstu mówionego, często z zabawnymi wstawkami. Są przyjemne musicale, stworzone z wielką dbałością o szczegóły. I w końcu urocze balety - dzieła zagranicznych (często rosyjskich) twórców, które gościmy w krakowskiej operze. Z tego co wiem, mamy też w operze kilka swoich baletów, między innymi Kopciuszka, na którego właśnie niedługo mam się wybrać.

Co do operetek, najbardziej zapadła mi w pamięć doskonała Zemsta Nietoperza Johanna Straussa. Idąc na nią za namową przyjaciółki, nie spodziewałam się, że okaże się taka super. Przede wszystkim umiarkowana ilość śpiewu, mnóstwo zabawnych dialogów, pełnych współczesnych nawiązań. Jest to historia pewnego małżeństwa, które najwidoczniej jest sobą zmęczone, potrzebuje nowych wrażeń i kombinuje co by tu wymyślić, by oderwać się od współmałżonka. Zbieg okoliczności sprawia jednak, iż spotykają się na balu maskowym. Wszystkie trzy akty są śmieszne i pełne zabawnych zbiegów okoliczności. Poza tym są piękne kostiumy, szczególnie robiące wrażenie, ze względu na scenę balu przebierańców. Wyjątkowa jest też scenografia, wnętrza mieszkania, pałacu i więzienia są pomysłowe i dopracowane. Układy taneczne i różnorodność bohaterów (nawet tych epizodycznych) dodają operetce smaku. Polecam to rozrywkowe widowisko, bo jest zupełnie czymś innym niż to, co przychodzi nam nam pierwsze na myśl, o usłyszeniu tytułu.



Kolejnym przedstawieniem godnym uwagi, jest opowieść muzyczna pt. Mały Lord, oparta na powieści wspaniałej Frances Hodgson Burnett. To urocza historia pełnego radości chłopca, który odmienia smutne życie swojego zgorzkniałego dziadka. Mimo ogromnych różnic jakie ich dzielą, mężczyzna zaprzyjaźnia się z wnuczkiem i odzyskuje radość życia. Byłam na tej sztuce kilka lat temu, ale całkiem nieźle ją pamiętam. Szczególnie utkwiła mi w głowie gra Dominika Dworaka, odtwarzającego rolę Cedrika. Był świetny. Podobnie jak Rafał Supiński grający Dicka. Ciekawe były też układy taneczne i scenografia. Jako musical, Mały Lord, może się też pochwalić rytmicznymi, wpadającymi w ucho piosenkami. Jest to spektakl dla całej rodziny, zarówno dla kilkuletniego dzieciaka, jak i dla jego mamy, czy dziadka. Gdy byłam mała, czytałam Małego Lorda i bardzo mi się podobał. Nie zawiodłam się na jego muzycznej adaptacji w Operze Krakowskiej!



Innym rodzajem rozrywki są balety. Są one specyficzne, bo nie ma tu dialogów, śpiewów, a fabułę poznajemy poprzez taniec i muzykę. Szczerze powiem, że mnie ta koncepcja odpowiada. Wsłuchuje się w magiczne dźwięki, piękne melodie, a wizualne efekty, zapewniają mi doskonałe układy taneczne, piękne stroje, scenografia. Zdecydowanie moim faworytem jest Piotr Czajkowski ze swoim Jeziorem Łabędzim. Podziwiając występ Royal Russian Ballet, siedziałam na balkonie, a sylwetki tancerzy układały się w doskonałe sekwencje i wzory. Dziadka do Orzechów oglądałam z pierwszego rzędu i według mnie lepiej podziwia się balety, siedząc trochę dalej. Przerysowane gesty, ruchu i makijaż tancerzy z bliska wygląda dość sztucznie. Co nie zmienia faktu, że każda z tych sztuk miała swój urok - rosyjskiemu baletowi jednak nic nie dorówna. Wybranie się na balet jest więc dobrym pomysłem - jest to coś pięknego - zapewniającego niesamowite wrażenie muzyczne, estetyczne i pewną magiczną aurę. 


W Operze Krakowskiej cały czas mają miejsce, różne, gościnne spektakle, recitale i wiele innych wydarzeń. Poza tym sam ociekający czerwienią budynek jest interesujący - szczególnie wewnątrz. Opera oferuje nam wachlarz możliwości (mam nadzieję że zachęciłam Was do niej, opisując parę z nich), myślę, że każdy znajdzie coś dla siebie, nawet jeśli nie przepada za klasycznymi operami.



Źródła: www.britannica.com  www.e-teatr.pl www.opera.krakow.pl www.youtube.comarchitektura.muratorplus.pl

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Nieoczywiste atrakcje Londynu #1

Kilka dni temu wróciłam z Londynu i z tej okazji ktoś powinien mi zafundować darmową terapię. Terapeuta zaś powinien zastosować w rozmowach ze mną procedury odtęskniające. Na pewno takie są. Bo nie wiem co innego może mnie wyleczyć z Londynu. Chyba już po prostu nic. Moja kuzynka na przykład cieszy się, że z Londynu wróciła (choć w sumie dalej jest w Anglii, więc może to inaczej działa). Ja się NIE cieszę. Ja tu cierpię proszę państwa. Ale do rzeczy.  Ostatni wpis zawierał generalne przemyślenia na temat mojego pobytu w Londynie. Co nieco wspominałam tam o konkretnych miejscach, ale dziś będzie szerzej i dokładniej. Powiem bowiem o atrakcjach Londynu, które odkryłam podczas mojego wyjazdu. Uwaga. Nie są to typowe atrakcje, zawarte na każdej pocztówce, fototapecie i i kubku z Londynu. To jak duże wrażenie robi Parlament, Big Ben (swoją drogą obecnie otulony rusztowaniami), Tower Bridge, National Gallery, czy Muzeum Historii Naturalnej, wie chyba każdy. Nawet ten, kto w stolicy Anglii n

Bujna wyobraźnia - błogosławieństwo czy przekleństwo?

Z tą sytuacją mierzyła się Ania z Zielonego Wzgórza, mierzę się ja, być może duża część wszystkich Ani na świecie tak ma. Chodzi tu o rozbudowaną, bogatą w w realistyczne, wyimaginowane twory wyobraźnię.  Dopiero niedawno zaczęłam doceniać jej siłę i koloryt, ale to przecież dzięki niej od małego szkraba mogłam spokojnie wysiedzieć w szkole, w długie podróży samochodem, w kolejce do lekarza, czy co najważniejsze.. w kościele. I same plusy - babcia myśli, że ma taką cudowną, grzeczną wnusię słuchającą z zapartym tchem tego co ksiądz prawi. Tymczasem kilkuletnia Anusia projektuje swój szalony plan rychłego zasiedlenia jednej z planet i stworzenia z niej krainy bąbelków. No i wszyscy zadowoleni. Swoją drogą krainę bąbelków pamiętam do dziś - sama planeta była bąbelkiem, ludzie mieszkali w dużych bańkach mydlanych, a wszystkie meble były z pianek i baniek. Jadło też się same piankowe produkty - na śniadanie, obiad i kolacje. Wy się śmiejcie, a ja mam tą planetę tak zakorzenioną w gł

Do Kornwalii na zakupy

Niedawno wróciłam z Kornwalii, gdzie razem z Jagodą (buziaki dla niej :*) byłam na wolontariacie. Niedługo napiszę o tym coś więcej, a tymczasem zacznę od zakupów, które tam poczyniłam. Zapraszam. ♡ Łupy z Lusha Lusha odkryłam w Paryżu i co nie co już o nim wspominałam. Jest to wyjątkowy i oryginalny sklep, w którym produkty kosmetyczne wykonane są z naturalnych składników i przypominać mają swym wyglądem jedzenie. Tanio nie jest, ale niepowtadzalność produktu macie zapewnioną. Sklepy porozrzucane są po całej Europie. W Anglii też jest ich dużo, a my akurat zrobiłyśmy nasze zakupy w Truro. Czekamy na Lusha w Polsce. Pierwszym moim zakupem jest galaretka do mycia ciała Whoosh. Galaretka zastępuje żel do mycia i ma dwie strony medalu. Pachnie niesamowicie połaczeniem limonki, cytryny i rozmarynu, ma też głeboki niebieski kolor. Po kąpieli zostawia na ciele orzeźwiający zapach i uczucie świeżości. Z drugiej strony znacie konsystencję galaretki i możecie się domyślać, że ani nie