Przejdź do głównej zawartości
Dlaczego nie Halloween



Nie za bardzo rozumiem dziwne pretensje do tego święta, występującej u niektórych osób, czy też w pewnych środowiskach. Nie potrafię zrozumieć, czemu z dnia, który może być okazją do fajnej zabawy, robi się jakiś gigantyczny problem. Postanowiłam pogrzebać więc trochę w historii i przyjrzeć się nieco genezie tej ciekawej tradycji.

Halloween ma długą historię, a święto to rozpoczęli Celtyccy kapłani - Druidzi. Uważano, że w ten dzień (zwany Samhain), granica z zaświatami się niejako zaciera i na ziemię zstępują duszę zmarłych - te szlachetne oraz potępione. Dobre duchy były zapraszane do domów i spełniano ich życzenia, natomiast złe odstraszano. (Swoją drogą czy czegoś nam to nie przypomina? Oczywiście tradycję obchodzenia Dziadów, opisaną tak szczegółowo u Mickiewicza!). By odstraszyć złe duchy, Druidzi nosili czarne stroje i duże rzepy powycinane na kształt twarzy demonów. Były to prawdopodobnie pierwowzory dyni, będących obecnie najbardziej znanym symbolem Halloween. To wypędzanie duchów w przerażających strojach, kultywowane przez Celtów stało się zalążkiem dzisiejszej tradycji. Święto to było więc pogańskim zwyczajem, podobnie jak i polskie Dziady. Kościół chrześcijański w X wieku wprowadził Dzień Zaduszny, jako alternatywę dla tego święta. Nazwa Halloween pochodzi po prostu od All Hallows' Eve (Wigilia Wszystkich Świętych). Tak w skrócie wygląda historia. A jak wygląda sytuacja teraz? Halloween najbardziej rozpowszechnione jest w Wielkiej Brytanii, Irlandii, USA i Kanadzie, ale obchodzone jest również w innych państwach. Z tego co zauważyłam szczególnie w tym roku, przełamuje też lody w Polsce. 


Święto według mnie jest świetne. I to dla osób w każdym wieku. Dzieciaki przebierają się w niesamowite stroje i chodzą po domach, zbierając słodycze. Ja sama gdy byłam młodsza, biegałam z koleżankami za cukierkami po ulicach. Była to świetna zabawa! Przebierałyśmy się za wiedźmy, duchy i mumie, malowałyśmy się czarnymi cieniami, brałyśmy ze sobą kaganek i powycinaną dynię i pozbawiałyśmy cukierków okoliczne domy.:D Oprócz tego przygotowywałam wcześniej z mamą straszne dania i dekorowałam dom od wewnątrz nitkami wełny (pajęczyna) i świecami. Jadłyśmy z dziewczynami zupę dyniową i piłyśmy sok z żelkami w kształcie gałek ocznych. Grałyśmy też w różne gry i opowiadałyśmy sobie straszne historie. Wspominam te dni (choć odbyło się to chyba tylko trzy razy) naprawdę wspaniale! Doskonale się bawiłyśmy i miałyśmy dużą satysfakcję, gdy ludzie przynosili słodycze. Czasem całe paczki, innym razem symboliczne parę cukierków, ale nie chodziło przecież o ilość tylko o gest. Z resztą nawet jak nikt nic nie miał, stałyśmy z dumą i słuchałyśmy pochwał za nasze przebrania i wielką dynię. ;)



W Polsce kilka razy (oprócz naszej grupki) spotkałam się z dziećmi zbierającymi słodycze. Wciąż nie jest u nas to tak powszechne. A przecież dzieciaki mają z tego taką wspaniałą zabawę! Czasem w szkołach urządzane są imprezy z tej okazji, albo też uczniowie mogą na lekcje przyjść w przebraniach. Co ciekawe, w tym roku zauważyłyśmy z koleżanką, że coraz więcej kawiarni i sklepów jest bardzo kreatywnie dekorowanych z okazji Halloween. U mnie w dzielnicy dwa domy były naprawdę genialnie przystrojone. W restauracjach i barach przygotowywane są specjalne dania i krwawe drinki. W klubach urządzane są również  koncerty i imprezy z tej okazji, bo przecież każdy lubi się trochę poprzebierać i po prostu dobrze bawić.

W tym roku analogicznie do zwiększenia się popularności tej tradycji, zauważyłam wzrost nagonki na to święto. Zarzuty, że jest to tradycja pogańska, święto potępionych - można to było usłyszeć stosunkowo często. Jak już mówiłam, ja tu problemu nie widzę. Halloween ma rodowód pogański, ale w dzisiejszych czasach chyba nikt o zdrowych zmysłach, nie traktuje święta jako możliwości do kontaktu z duchami (potępionymi, czy też nie), ale jako po prostu okazję do zabawy. ;)
 Zarzut, że koliduje ze Świętem Wszystkich Świętych też mogę z powodzeniem odrzucić. Dnia 1 listopada, a także w inne dni bliskie tej dacie, chodzę na cmentarze odkąd pamiętam. Odwiedzamy z rodziną groby bliskich w Krakowie, jeździmy też na groby do Tarnowa i Jerzmanowic. Nigdy nie zapominamy zapalić zniczy i położyć kwiatów na grobach naszych najbliższych, a dzień Wszystkich Świętych jest dla nas dniem pamięci i melancholii. Czasem udajemy się również na Aleję Zasłużonych na cmentarz Rakowicki. Uważam to miejsce za niezwykle klimatyczne i skłaniające do zadumy i bardzo lubię tam chodzić z rodziną po zmroku, kiedy świeci się tam tysiące świeczek. 


Nie widzę więc żadnych przeszkód by jednego dnia pobawić się na halloweenowej imprezie, wypić z przyjaciółką krwawy koktajl przy dobrym horrorze, czy pobawić się w wydrążanie dyni i postawić ją na balkonie (jak i ja zrobiłam), a dzień później (i nie tylko tego dnia) odwiedzić groby naszych bliskich, czcić pamięć tych, których już z nami nie ma.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Nieoczywiste atrakcje Londynu #1

Kilka dni temu wróciłam z Londynu i z tej okazji ktoś powinien mi zafundować darmową terapię. Terapeuta zaś powinien zastosować w rozmowach ze mną procedury odtęskniające. Na pewno takie są. Bo nie wiem co innego może mnie wyleczyć z Londynu. Chyba już po prostu nic. Moja kuzynka na przykład cieszy się, że z Londynu wróciła (choć w sumie dalej jest w Anglii, więc może to inaczej działa). Ja się NIE cieszę. Ja tu cierpię proszę państwa. Ale do rzeczy.  Ostatni wpis zawierał generalne przemyślenia na temat mojego pobytu w Londynie. Co nieco wspominałam tam o konkretnych miejscach, ale dziś będzie szerzej i dokładniej. Powiem bowiem o atrakcjach Londynu, które odkryłam podczas mojego wyjazdu. Uwaga. Nie są to typowe atrakcje, zawarte na każdej pocztówce, fototapecie i i kubku z Londynu. To jak duże wrażenie robi Parlament, Big Ben (swoją drogą obecnie otulony rusztowaniami), Tower Bridge, National Gallery, czy Muzeum Historii Naturalnej, wie chyba każdy. Nawet ten, kto w stolicy Anglii n

Bujna wyobraźnia - błogosławieństwo czy przekleństwo?

Z tą sytuacją mierzyła się Ania z Zielonego Wzgórza, mierzę się ja, być może duża część wszystkich Ani na świecie tak ma. Chodzi tu o rozbudowaną, bogatą w w realistyczne, wyimaginowane twory wyobraźnię.  Dopiero niedawno zaczęłam doceniać jej siłę i koloryt, ale to przecież dzięki niej od małego szkraba mogłam spokojnie wysiedzieć w szkole, w długie podróży samochodem, w kolejce do lekarza, czy co najważniejsze.. w kościele. I same plusy - babcia myśli, że ma taką cudowną, grzeczną wnusię słuchającą z zapartym tchem tego co ksiądz prawi. Tymczasem kilkuletnia Anusia projektuje swój szalony plan rychłego zasiedlenia jednej z planet i stworzenia z niej krainy bąbelków. No i wszyscy zadowoleni. Swoją drogą krainę bąbelków pamiętam do dziś - sama planeta była bąbelkiem, ludzie mieszkali w dużych bańkach mydlanych, a wszystkie meble były z pianek i baniek. Jadło też się same piankowe produkty - na śniadanie, obiad i kolacje. Wy się śmiejcie, a ja mam tą planetę tak zakorzenioną w gł

Do Kornwalii na zakupy

Niedawno wróciłam z Kornwalii, gdzie razem z Jagodą (buziaki dla niej :*) byłam na wolontariacie. Niedługo napiszę o tym coś więcej, a tymczasem zacznę od zakupów, które tam poczyniłam. Zapraszam. ♡ Łupy z Lusha Lusha odkryłam w Paryżu i co nie co już o nim wspominałam. Jest to wyjątkowy i oryginalny sklep, w którym produkty kosmetyczne wykonane są z naturalnych składników i przypominać mają swym wyglądem jedzenie. Tanio nie jest, ale niepowtadzalność produktu macie zapewnioną. Sklepy porozrzucane są po całej Europie. W Anglii też jest ich dużo, a my akurat zrobiłyśmy nasze zakupy w Truro. Czekamy na Lusha w Polsce. Pierwszym moim zakupem jest galaretka do mycia ciała Whoosh. Galaretka zastępuje żel do mycia i ma dwie strony medalu. Pachnie niesamowicie połaczeniem limonki, cytryny i rozmarynu, ma też głeboki niebieski kolor. Po kąpieli zostawia na ciele orzeźwiający zapach i uczucie świeżości. Z drugiej strony znacie konsystencję galaretki i możecie się domyślać, że ani nie