Przejdź do głównej zawartości
Z ciastkiem wśród książek

Miejsca, w których można sobie poczytać, sadowiąc się wygodnie w fotelu i zajadając ciacho są dla mnie perełkami. Zawsze do nich wracam, bo łączą zarówno spokój i wyciszenie towarzyszące księgarniom, jak i lekką nutę kawiarnianego gwaru.


Ostatnio musiałam przeczekać parę godzin w Centrum i zastanawiałam się, gdzie się wybrać. Postanowiłam siąść w Matrasie na Rynku, w tamtejszej kawiarni, bo wiele dobrego słyszałam o tym miejscu, a nigdy jeszcze nie zaszłam dalej, niż do pierwszego pomieszczenia w tym sklepie. By usiąść w kawiarni, trzeba dojść korytarzem do samego końca księgarni, ale już od połowy sklepu, rozstawione są stoliki z wygodnymi fotelami. Rozsiadłam się i zamówiłam sobie herbatę z tartą cytrynową (pyszna!). Muszę powiedzieć, że atmosfera w księgarni jest świetna. Przytulne, pastelowe wnętrze, spokój (każdy na sąsiednich fotelach zajmuje się czytaniem) i roztaczający się zapach książek (uwielbiam!). Klimat najwidoczniej pozytywnie na mnie wpłynął, bo całkiem wciągnęłam się w naukę, zrozumiałam pewien trudny materiał, a pozostały czas poświęciłam na przeglądanie różnych ciekawych, kolorowych, (często stosunkowo drogich :/) albumów, które w drodze do stolika porwałam z półek.







Oto amerykańska księgarnia Massolit Books & Cafe. Znajduje się ona przy ulicy Felicjanek i jest to niezwykłe, magiczne miejsce. Prawdą jest, że gdy tam się wchodzi, uderza niesamowita atmosfera, zapach książek i świeżo zaparzonej kawy. Meble są stare, klimatyczne, wszędzie poustawiane są półki z książkami. Ilekroć jestem w Massolicie sięgam po klasykę, ponieważ ku mojemu zachwytowi jest jej tam mnóstwo, oczywiście w języku angielskim. Przybywają tam przeróżni ludzie - indywidualni bibliofile, grupki przyjaciół, zauważyłam też osoby, którzy umawiają się w Massolicie na lekcje z języków obcych. Fajne jest to, że mimo rozchodzących się rozmów z każdego kąta, odczuwa się tu aurę spokoju i magię literatury. Muszę tu też wspomnieć o jedzeniu, bo nie byłabym sobą :D. Polecam wszelkie wypieki, a szczególnie duże ciacha z kawałkami czekolady za 3 zl (!), no i oczywiście herbatkę (dla kawoszy pyszna kawa mrożona testowana przez przyjaciółkę :P).






Gdy dowiedziałam się, że Empik na Rynku zostanie zlikwidowany zastąpiony Zarą, byłam baaardzo zła. Nie żebym miała coś do Zary, ale w tym ogromnym Empiku (5 pięter), spędziłam naprawdę dużo fajnych godzin (z koleżankami, z mamą, sama), przeglądając książki, filmy i płyty, czy ucząc się w Empik Cafe. Nie wiem właściwie dlaczego to zrobiono, szczególnie, że w sklepie zawsze aż roiło się od klientów. Pewnie na Zarze po prostu lepiej się zarabia, nie wiem, ale szkoda mi trochę, że kultura, jednak często przegrywa z ciuchami. Nie jestem zła na Zarę, tylko na to, że zlikwidowano coś tak fajnego i jednocześnie nic w tym stylu nowego nie powstało - nigdzie nie mamy aż tak szerokiego wyboru książek, filmów i płyt, jaki mieliśmy na Rynku w Empiku. No cóż, tak już jest i nic na to nie poradzę. Jeśli chodzi o Empik Cafe, znajduje się on jeszcze w Bonarce. Wdzięczna jestem Matrasowi, że w jakiś sposób zastąpił mi Empik na Rynku, choć tak do końca pewnie ciężko mi się będzie przestawić.

W Krakowie mamy więcej księgarnio-kawiarni, w których jeszcze nie byłam, a które muszę koniecznie odwiedzić. Krążą słuchy o Czułym Barbarzyńcy, De Revolutionibus i Bonie. Jakoby miały się tam znajdować książki i coś do przekąszenia, czyli zestawienie które lubię.:) Z tego co widzę, takie miejsca, gdzie można w spokoju wypić coś dobrego, przy ciekawej książce, są pożądane i uwielbiane nie tylko przeze mnie, zawsze można napotkać w nich bowiem grono klientów.








Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Nieoczywiste atrakcje Londynu #1

Kilka dni temu wróciłam z Londynu i z tej okazji ktoś powinien mi zafundować darmową terapię. Terapeuta zaś powinien zastosować w rozmowach ze mną procedury odtęskniające. Na pewno takie są. Bo nie wiem co innego może mnie wyleczyć z Londynu. Chyba już po prostu nic. Moja kuzynka na przykład cieszy się, że z Londynu wróciła (choć w sumie dalej jest w Anglii, więc może to inaczej działa). Ja się NIE cieszę. Ja tu cierpię proszę państwa. Ale do rzeczy.  Ostatni wpis zawierał generalne przemyślenia na temat mojego pobytu w Londynie. Co nieco wspominałam tam o konkretnych miejscach, ale dziś będzie szerzej i dokładniej. Powiem bowiem o atrakcjach Londynu, które odkryłam podczas mojego wyjazdu. Uwaga. Nie są to typowe atrakcje, zawarte na każdej pocztówce, fototapecie i i kubku z Londynu. To jak duże wrażenie robi Parlament, Big Ben (swoją drogą obecnie otulony rusztowaniami), Tower Bridge, National Gallery, czy Muzeum Historii Naturalnej, wie chyba każdy. Nawet ten, kto w stolicy Anglii n

Bujna wyobraźnia - błogosławieństwo czy przekleństwo?

Z tą sytuacją mierzyła się Ania z Zielonego Wzgórza, mierzę się ja, być może duża część wszystkich Ani na świecie tak ma. Chodzi tu o rozbudowaną, bogatą w w realistyczne, wyimaginowane twory wyobraźnię.  Dopiero niedawno zaczęłam doceniać jej siłę i koloryt, ale to przecież dzięki niej od małego szkraba mogłam spokojnie wysiedzieć w szkole, w długie podróży samochodem, w kolejce do lekarza, czy co najważniejsze.. w kościele. I same plusy - babcia myśli, że ma taką cudowną, grzeczną wnusię słuchającą z zapartym tchem tego co ksiądz prawi. Tymczasem kilkuletnia Anusia projektuje swój szalony plan rychłego zasiedlenia jednej z planet i stworzenia z niej krainy bąbelków. No i wszyscy zadowoleni. Swoją drogą krainę bąbelków pamiętam do dziś - sama planeta była bąbelkiem, ludzie mieszkali w dużych bańkach mydlanych, a wszystkie meble były z pianek i baniek. Jadło też się same piankowe produkty - na śniadanie, obiad i kolacje. Wy się śmiejcie, a ja mam tą planetę tak zakorzenioną w gł

Do Kornwalii na zakupy

Niedawno wróciłam z Kornwalii, gdzie razem z Jagodą (buziaki dla niej :*) byłam na wolontariacie. Niedługo napiszę o tym coś więcej, a tymczasem zacznę od zakupów, które tam poczyniłam. Zapraszam. ♡ Łupy z Lusha Lusha odkryłam w Paryżu i co nie co już o nim wspominałam. Jest to wyjątkowy i oryginalny sklep, w którym produkty kosmetyczne wykonane są z naturalnych składników i przypominać mają swym wyglądem jedzenie. Tanio nie jest, ale niepowtadzalność produktu macie zapewnioną. Sklepy porozrzucane są po całej Europie. W Anglii też jest ich dużo, a my akurat zrobiłyśmy nasze zakupy w Truro. Czekamy na Lusha w Polsce. Pierwszym moim zakupem jest galaretka do mycia ciała Whoosh. Galaretka zastępuje żel do mycia i ma dwie strony medalu. Pachnie niesamowicie połaczeniem limonki, cytryny i rozmarynu, ma też głeboki niebieski kolor. Po kąpieli zostawia na ciele orzeźwiający zapach i uczucie świeżości. Z drugiej strony znacie konsystencję galaretki i możecie się domyślać, że ani nie