Przejdź do głównej zawartości
Szukając krasnali

Tydzień temu, po raz drugi w życiu byłam we Wrocławiu. Pierwszy raz był dokładnie w grudniu 2014. Wróciłam tam z przyjemnością, bo miasto bardzo mi się podoba. Co ciekawe, zauważyłam dość duże podobieństwo Wrocławia do mojego Krakowa. Zarówno jedno jak i drugie miasto, może poszczycić się pięknym, zabytkowym centrum, szczególnie dużym Rynkiem, kolorowymi (u nas niestety trochę mniej) kamieniczkami, ogromem cennych obiektów sakralnych. Ponadto miasta te łączy charakterystyczny układ (Stare Miasto oddzielone jest od okalających je nowocześniejszych dzielnic), bogate życie kulturalne, aktywność miasta po zmroku, a także tendencja do wolniejszego życia. ;)








Jak zdążyłam zauważyć, kultura we Wrocławiu stoi na wysokim poziomie. Razem z wycieczką szkolną wybraliśmy się w zimie do tego miasta, głównie po to, by obejrzeć inscenizację "Dziadów" w reżyserii Michała Zadary. Nie spodziewałam się po nich niczego nadzwyczajnego, bo też nigdy nie przepadałam za tym utworem (pewnie głównie ze względu na zmęczenie materiału w trakcie moich dwunastu lat edukacji). To co zobaczyłam na scenie Teatru Polskiego totalnie  wbiło mnie w fotel. Ta około 3-godzinna sztuka jest tak świetna, tak doskonale zrobiona, że zrobiła wrażenie na każdym kto wyszedł z teatru. Przedstawienie zawiera I, II i IV część "Dziadów", a kwestie na scenie nie omijają dosłownie ani jednej linijki z dramatu (jest to, jak przeczytałam, pierwsza inscenizacja "Dziadów" tego rodzaju). Duże wrażenie robią umiejętności aktorów do zapamiętania ogromnych partii materiału, szczególnie u aktora grającego Gustawa - Bartosza Porczyka (będącego swoją drogą jednym z powodów naszej drugiej wizyty we Wrocławiu, ale o tym zaraz). Niesamowita jest scenografia - drzewa zsuwające się z sufitu, samochód wjeżdżający na scenę, czy obracająca się chata. Świetna jest również cała koncepcja przedstawienia. Podczas gdy dialogi zostawione są w całości w oryginale, to forma jest bardzo unowocześniona. Wygląda to ciekawie i dodaje powiewu świeżości temu klasycznemu dziełu. Tak więc, Gustaw pije z księdzem piwo, młodzież urządza imprezę w środku lasu, zdegenerowana Zosia zwisa z sufitu z papierosem w dłoni, a scena wywoływania duchów, widoczna jest na obrazie z kamery noktowizyjnej. Wrocławskie "Dziady" są niezwykłym, niezapomnianym widowiskiem, które każdy powinien zobaczyć!




Image description





Nasza wrześniowa wyprawa do Wrocławia, była już jak mówiłam podyktowana osobą pana Porczyka. ;) Marysia wyszukała spektakl w wykonaniu tylko tego aktora, grany na deskach sceny kameralnej Teatru Polskiego. Sztuka nazywa się "Smycz" i mimo, że podchodziłam do niej sceptycznie, okazała się całkiem dobra. Było dużo muzyki, zabawy, ale i odrobinę refleksji. Porczyk wcielał się w role różnych osób przez coś zniewolonych. Obserwowaliśmy więc zagonionego pracoholika, skrzywdzoną prostytutkę, zakochanego fajtłapę, czy nieokiełznanego zakupoholika. W "Smyczy" oprócz dobrej muzyki, spodobała mi się genialna charakteryzacja (kredowo-biała twarz głównego bohatera) i świetny kontakt aktora z publicznością. Ciekawa, oryginalna sztuka, polecam.



Oprócz sztuk teatralnych (swoją drogą akurat w dniu naszych wyjazdów rozpoczął się we Wrocławiu festiwal teatru :( ) miasto oferuje wiele ciekawych atrakcji. Na pewno główną z nich jest wspaniałe Stare Miasto, na czele z Rynkiem, Sukiennicami, prześlicznym Ratuszem, barwnymi kamienicami i odchodzącymi promieniście od rynku uliczkami. Na Rynku można zobaczyć pewną ciekawą fontannę, z którą wiąże się anegdotka dotycząca pewnego tęgiego pana, który wszedł nago między szyby fontanny i zaklinował się tam. Niedaleko stoi pomnik Aleksandra Fredry (<3) z piórem, które ponoć było kradzione setki razy. Warto wejść w ulicę św. Mikołaja (zwłaszcza szóstego grudnia, wygląda wtedy przepięknie!) i przyjrzeć się kamienicom Jasiowi i Małgosi. Powinno się zajrzeć też do paru kościołów, bo niektóre są dość ciekawe architektonicznie (chociażby kościół św. Marii Magdaleny). Oddalając się od Rynku w kierunku ulicy Kazimierza Wielkiego, widzimy budynek opery, wspaniale podświetlony wieczorami. W ogóle muszę powiedzieć, że cały Wrocław jest idealnie oświetlony, co po zmroku dodaje mu uroku. Zachęcam do wieczornej eskapady po centrum Wrocławia, bo miasto bynajmniej nie śpi i tętni nocnym życiem. ;)













Ostrów Tumski to najstarsza, urokliwa dzielnica Wrocławia. Szczególnie polecam spacery (wieczorne również) po mostach prowadzących właśnie do tej Ostrowa Tumskiego. Każdy z nich jest w swoim rodzaju, a na szczególną uwagę zasługuje Most Tumski. Spora część dzielnicy, oświetlana jest przez latarnie gazowe, które codziennie zapalane i gaszone są przez latarników. Czymś co powinno się jeszcze zobaczyć w mieście, jest Ossolineum. Ten zabytkowy budynek to wyjątkowe miejsce wypoczynku dla spacerowiczów. Wokół znajduje się idealnie przystrzyżony ogród francuski.












Krasnale faktycznie są wszędzie, rozsiane po całym Wrocławiu. Jest już ich 320, a cały czas się mnożą. Są wykonywane już nie tylko przez miasto, ale głównie przez różne instytucje i placówki. Tak więc są kwatery, restauracje i hotele, które mają swoje krasnalki. Wspinają się one po rynnach, latarniach, można je spotkać na każdym rogu. Jest to fajna atrakcja nie tylko dla dzieci, bo przecież każdy dobrze się bawi znajdując te urocze figurki w najbardziej niespodziewanych miejscach.





Obowiązkowym punktem podczas wizyty we Wrocławiu jest Panorama Racławicka. Powiem szczerze, że zanim ją zobaczyłam, choć wcześniej o niej słyszałam, nigdy nie wiedziałam jak ona wygląda, a nawet czym tak naprawdę jest. Okazało się, iż jest to gigantyczny obraz, dzieło zbiorowe zapoczątkowane przez Jana Stykę, robiący niesamowite wrażenie. Gdy weszłam do okrągłego pomieszczenia, w którym znajdowało się dzieło, byłam po prostu zachwycona. Dzięki dobremu oświetleniu i rozstawionym wokół rekwizytom, sprawia ono wrażenie trójwymiarowości, co daje nam możliwość niemalże uczestniczenia w bitwie pod Racławicami. Panorama jest niepowtarzalna i z pewnością spodoba się nawet osobom, które zupełnie nie interesują się sztuką.






Jeżeli opuścimy ścisłe centrum i wyruszymy trochę dalej, znajdziemy się przy Hali Stulecia. W środku mieszczą się głównie wystawy czasowe, a sam budynek jest na tyle interesujący, że warto mu się przyjrzeć. Tuż obok niego widzimy charakterystyczny stalowy maszt - Iglicę, jedną z wizytówek Wrocławia. Gdy zajdziemy za Halę Stulecia, zobaczymy spory zespół fontann, obstawiony dookoła ławeczkami. To także niezłe miejsce na popołudniowy relaks,a fontanna jest ładna, choć nie zrobiła na mnie aż takiego wrażenia jak sądziłam. Możliwe, iż było to spowodowane tym, że nasz spacer po tym terenie odbył się w dzień. Ponoć wieczorne pokazy fontann są naprawdę spektakularne (my niestety się nie załapałyśmy :( )







Od fontann, spacerkiem, można przejść prosto do Ogrodu Japońskiego. Wejście do ogrodu jest niedrogie, a miejsce jest naprawdę prześliczne. Spacer po tych wszystkich alejkach z małymi drzewkami bonsai, mostach i japońskich altanach był bardzo przyjemny. Wszystko jest estetycznie i pięknie urządzone, a widok na stawy z pomarańczowymi rybkami i małe wodospady jest bajeczny. Fajnym pomysłem było też ustawienie kamieni, po których można sobie skakać na jeziorkach. Ogród jest czynny od kwietnia do października, także jeszcze się załapałyśmy. Jesienią też jest co oglądać, jednak ponoć najpiękniej tam jest wiosną, kiedy wszystko kwitnie na różowo i człowiek czuje się naprawdę jak w Japonii.







Wszędzie krąży opinia, że Wrocław ma najlepsze zoo w Polsce. Całkowicie się zgadzam. Miejsce to jest duże, zwierzęta mają przestronne wybiegi, jest pomieszczenie z motylami, pingwiny (!) i cudowne Afrykarium. Jest to budynek, w którym o każdej porze roku możemy oglądać wszelkie zwierzęta ciepłolubne. Cała budowla jest według mnie świetnie zaprojektowana, jest kolorowa, atrakcyjna dla zwiedzających i dobrze przystosowana dla zwierząt. Największe wrażenie zrobił na nas (jedyny taki w Polsce) wyjątkowy tunel "wydrążony" w wodzie. Stojąc w takim korytarzu ma się wrażenie, że jest się w oceanie, bo na około i nad naszą głową pływają kolorowe rybki, płaszczki i małe rekiny. Wspaniałe!








Najwyższym punktem Wrocławia jest wieża widokowa w Sky Tower. Co pół godziny można wjechać na 49 piętro, skąd rozciąga się niezwykła panorama miasta. Można stąd zobaczyć zarówno zabytkową część miasta, jak i bardziej nowoczesne dzielnice, a najważniejsze punkty Wrocławia są podpisane na ścianach. W imponującym Sky Tower, oprócz wieży widokowej, mieszczą się również baaardzo drogie apartamenty mieszkalne (najwyższy obiekt mieszkalny w Polsce), biura oraz galeria handlowa. Tak się złożyło, że akurat trafiłyśmy tam na całkiem fajny pokaz mody, przez co spędziłyśmy w centrum handlowym trochę więcej czasu. Prezentowano tam całkiem przystępne ubrania znanych mi marek, ale także takich, o których nigdy nie słyszałam. Zachęcono mnie więc do zakupów w takich sklepach jak: Mohito, Blue Shadow, Jolli, Kari czy Vissavi.











Nie byłabym sobą, gdybym nie wspomniała o jedzeniu. Wszystkim więc, którzy chcą szybko, smacznie i zdrowo zjeść, polecam restaurację Marche (jedzenie widzi się prze sobą, więc nie kupuje się kota w worku:P). Marche jest w paru miejscach we Wrocławiu i oferuje szeroki wybór lekkich dań z dużą ilością warzyw (plus pyszna tarta szpinakowa <3). Na pyszną herbatę, kanapki i ciasta trzeba wybrać się do Mleczarni w centrum Wrocławia. Ma ona niesamowitą atmosferę i jest przytulna, mimo tłumów ludzi o każdej porze (pierwszy raz byliśmy około 17, drugi w okolicach północy). Koleżanka wspominała mi tez o świetnych zestawach śniadaniowych, także lokal Mleczarnia jest obowiązkowym punktem każdego pobytu we Wrocławiu.:P Koniecznie odwiedzić!






Trochę się rozpisałam, czas już skończyć, choć o Wrocławiu mogłabym jeszcze dużo pisać. Miasto jest piękne i klimatyczne, można tam zobaczyć wiele oryginalnych rzeczy. Pełno tu zabytków, teatrów, muzeów i zieleni, więc każdy znajdzie coś dla siebie. :)




Źródła: culture.pl www.tekturaopolska.pl 








Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Nieoczywiste atrakcje Londynu #1

Kilka dni temu wróciłam z Londynu i z tej okazji ktoś powinien mi zafundować darmową terapię. Terapeuta zaś powinien zastosować w rozmowach ze mną procedury odtęskniające. Na pewno takie są. Bo nie wiem co innego może mnie wyleczyć z Londynu. Chyba już po prostu nic. Moja kuzynka na przykład cieszy się, że z Londynu wróciła (choć w sumie dalej jest w Anglii, więc może to inaczej działa). Ja się NIE cieszę. Ja tu cierpię proszę państwa. Ale do rzeczy.  Ostatni wpis zawierał generalne przemyślenia na temat mojego pobytu w Londynie. Co nieco wspominałam tam o konkretnych miejscach, ale dziś będzie szerzej i dokładniej. Powiem bowiem o atrakcjach Londynu, które odkryłam podczas mojego wyjazdu. Uwaga. Nie są to typowe atrakcje, zawarte na każdej pocztówce, fototapecie i i kubku z Londynu. To jak duże wrażenie robi Parlament, Big Ben (swoją drogą obecnie otulony rusztowaniami), Tower Bridge, National Gallery, czy Muzeum Historii Naturalnej, wie chyba każdy. Nawet ten, kto w stolicy Anglii n

Bujna wyobraźnia - błogosławieństwo czy przekleństwo?

Z tą sytuacją mierzyła się Ania z Zielonego Wzgórza, mierzę się ja, być może duża część wszystkich Ani na świecie tak ma. Chodzi tu o rozbudowaną, bogatą w w realistyczne, wyimaginowane twory wyobraźnię.  Dopiero niedawno zaczęłam doceniać jej siłę i koloryt, ale to przecież dzięki niej od małego szkraba mogłam spokojnie wysiedzieć w szkole, w długie podróży samochodem, w kolejce do lekarza, czy co najważniejsze.. w kościele. I same plusy - babcia myśli, że ma taką cudowną, grzeczną wnusię słuchającą z zapartym tchem tego co ksiądz prawi. Tymczasem kilkuletnia Anusia projektuje swój szalony plan rychłego zasiedlenia jednej z planet i stworzenia z niej krainy bąbelków. No i wszyscy zadowoleni. Swoją drogą krainę bąbelków pamiętam do dziś - sama planeta była bąbelkiem, ludzie mieszkali w dużych bańkach mydlanych, a wszystkie meble były z pianek i baniek. Jadło też się same piankowe produkty - na śniadanie, obiad i kolacje. Wy się śmiejcie, a ja mam tą planetę tak zakorzenioną w gł

Do Kornwalii na zakupy

Niedawno wróciłam z Kornwalii, gdzie razem z Jagodą (buziaki dla niej :*) byłam na wolontariacie. Niedługo napiszę o tym coś więcej, a tymczasem zacznę od zakupów, które tam poczyniłam. Zapraszam. ♡ Łupy z Lusha Lusha odkryłam w Paryżu i co nie co już o nim wspominałam. Jest to wyjątkowy i oryginalny sklep, w którym produkty kosmetyczne wykonane są z naturalnych składników i przypominać mają swym wyglądem jedzenie. Tanio nie jest, ale niepowtadzalność produktu macie zapewnioną. Sklepy porozrzucane są po całej Europie. W Anglii też jest ich dużo, a my akurat zrobiłyśmy nasze zakupy w Truro. Czekamy na Lusha w Polsce. Pierwszym moim zakupem jest galaretka do mycia ciała Whoosh. Galaretka zastępuje żel do mycia i ma dwie strony medalu. Pachnie niesamowicie połaczeniem limonki, cytryny i rozmarynu, ma też głeboki niebieski kolor. Po kąpieli zostawia na ciele orzeźwiający zapach i uczucie świeżości. Z drugiej strony znacie konsystencję galaretki i możecie się domyślać, że ani nie