Manchester by The Sea to wisienka na torcie tegorocznego rozdania Oscarów. Myślę, że w tym roku będzie już niewiele filmów, które zrobią na mnie tak duże wrażenie. Obrazu Kennetha Lonergana nie zapomnę przez bardzo długi czas. Bohaterem filmu Lonergana jest Lee Chandler - mężczyzna powracający do rodzinnego miasta, by przejąć opiekę nad synem zmarłego brata. Poznajemy Lee, jako zgorzkniałego, pełnego bólu i poczucia winy człowieka, którego jedynymi emocjami jakie potrafi okazać są złość i agresja. Na początku filmu nie wiemy dlaczego, tak jest - myślimy, dlaczego do cholery ten człowiek jest takim pacanem! I wtedy zaczyna się historia (której nie mogę powiedzieć bez spojlerowania). Sukcesywnie obserwujemy idealnie wkomponowaną w fabułę filmu retrospekcję, która powoli rozjaśnia nam wszystko. Co istotne, jak podkreślali Sfilmowani, nic tam nie jest naciągane - wszystko perfekcyjnie działa. A nie jest to wcale regułą w filmach, w których retrospekcja gra dużą rolę. Man...