Mojej przyjaciółce zdarza się powiedzieć o filmie, że jest 'cieplutki'. Mnie na początku to słowo bardzo drażniło i zakazałam tej biednej kobiecie używania tego terminu przy mnie. Tymczasem teraz tonę w oczku wodnym, które sama sobie wykopałam i szukam na oślep odpowiedniego synonimu, bo właśnie takie filmy chcę w tym poście opisać. Cieplutkie. Takie, po których seansie (a niejednokrotnie i w trakcie) czujemy dobre rzeczy w serduszku, wszechogarniające nasz organizm szczęście, komfort i spokój. Trochę takie hygge. Tak, zdecydowanie hygge. Czujemy, że dany film nas do siebie przytula, przykrywa kołderką i obkłada nasze serce plasterkami miodu. Osiągamy wewnętrzną równowagę. Część z tych filmów jest komediami, które dostarczają szczęścia w dość nieskomplikowany, acz doceniany przez wszystkich sposób. Pozostałe są również dość lekkie i przyjemne, ale są już trochę poważniejszymi dramatami, a ciepełka dostarczają poprzez wytworzenie niezwykłego klimatu gorącego lata i wakacji. Aż ...