Pewnie pamiętacie gdy mówiłam, że w Stanach nie zakochałam się od razu. Teraz jest już inaczej, doszedł sentyment i mój wewnętrzny głos każe mi wracać w przyszłe wakacje. Tym razem zamieszkam w innym mieście niż Nowy Jork, ale o tym kiedy indziej. Jeżeli zaś o Nowy Jork właśnie chodzi - miłość rosła w miarę upływu czasu, bo w pierwszych tygodniach kompletnie jej nie było. Przytłaczał mnie gwar, brud, chaos, zbyt szybki styl życia. Powoli, stopniowo się do tego wszystkiego przyzwyczajałam. W połowie pobytu byłam już w NY nieźle zadomowiona, a pod koniec nieomal płakałam, że muszę wyjeżdżać. Polubiłam ludzi z którymi pracowałam, miejsce pracy, moją śmieszną dzielnicę i po prostu całe wielokulturowe, pełne kontrastów miasto ze wszystkimi swoimi blaskami i cieniami. Ale nie o tym tu mowa, bo do NY jeszcze wrócimy. Co z tym moim trudnym uczuciem do USA? Zakochałam się w Stanach w połowie sierpnia. Dopiero. I było to niezależne od Nowego Jorku. Stało się to podczas pobytu w tej części U...