Światowe Dni Młodzieży wczoraj się skończyły. Smutno mi, bo był to świetny czas - kolorowy, pełen ciepła i radości z całego świata. Zostałam zarażona pozytywną energią, widząc tłumy tych roześmianych pielgrzymów, którzy przejechali tysiące kilometrów by razem z rówieśnikami z innych kontynentów chwalić Boga.
Prezenty od naszych Peruwiańczyków są super! Nie jest nim jednak kaktus - dałam go tu bo pasował.
Przez ten rok nasłuchałam się mnóstwo złego o nadchodzących ŚDM. Krytykowano decyzję o organizacji wydarzenia w Krakowie, siano panikę, pluto jadem na pielgrzymów, szczególnie w internecie. Dlaczego? Powiem szczerze, że niczym przysłowiowa owca w pewnym momencie chciałam dołączać do złorzeczącego tłumu, tym samym idąc za stadem. Zastanawiałam się: po co właściwie przyjmuję tych pielgrzymów, czy jest sens iść na różne wydarzenia, koncerty, czy powinnam w ogóle wychodzić z domu... Być może, gdyby nie to niezadowolenie zbierające się wokoło mnie, zostałabym nawet wolontariuszem. Nie wiem skąd te postawy polskiego społeczeństwa, które uważa się w 95% za katolickie, bardzo to smutne. Mam wrażenie, że największa fala hejtu rozpowszechniła się na Facebooku i gotowałam się czytając niektóre komentarze. Półtora roku temu, kiedy podejmowaliśmy decyzję o przyjęciu pielgrzymów w naszym domu, było to dla mnie całkowicie naturalne, że będą u nas spać. Nie pomyślałam w ogóle, iż mogłoby być inaczej. Gdy w tym roku oglądałam ironiczne komentarze, dotyczące przyjmowania ludzi z całego świata za darmo, po prostu było mi smutno. "Ja bardzo chętnie przyjmę ludzi, ale 100 euro za nocleg" - czytałam tego typu komentarze. Ale śmieszki, no naprawdę. Bo przecież ludzie przyjmują ich ZA DARMO - ale frajerzy. Tak - jesteśmy frajerami, goszczącymi przesympatycznych ludzi z Peru, których nigdy byśmy nie poznali gdyby nie ŚDM. Moja babcia też jest frajerką - to u nas rodzinne, gościła bowiem trzy urocze Francuzki, z którymi właściwie się zaprzyjaźniłam. Pogadałyśmy o francuskich filmach, wymieniłyśmy adresy, dostałam też zaproszenie do Marsylii. Także no, jestem zadowolona z naszego rodzinnego frajerstwa.
Ale koniec hejtu. Właściwie w obecnej sytuacji hejtuję hejt, także też nie jest dobrze. :P Chciałam zaznaczyć, że całkowicie zakochałam się w papieżu Franciszku i mimo, że na niektóre wydarzenia z nim związane wybrałam się osobiście, a inne widziałam tylko w telewizji, dużo się od tego człowieka dowiedziałam. Mówił takie mądre rzeczy - mądre, szczere i prawdziwe. Nie były to słowa górnolotne, niezrozumiałe, ale z prostym przekazem, docierające do każdego, pragnącego słuchać człowieka. Wspomnienie zmarłego wolontariusza, słowa o wystrzeganiu się przedwczesnej emerytury i życia na kanapie i posłanie do szerzenia chrześcijańskiej radości opartej na filarach: pamięci i odwadze - to wszystko złożyło mi się w ostatnim dniu w idealną układankę. Jego słowa były mądre, piękne i naprawdę miały sens. Na czuwaniu oraz mszy posłania kilka razy się popłakałam. Nie jestem żadną dewotką, nie żeby coś - ale to co papież mówił, trafiło w mój czuły punkt. Bo właśnie bywa tak, że ja nie doceniam tego co mam, jestem takim emerytem i kanapowcem w jednym, a ponadto za mało we mnie odwagi. Franciszek pobudził mnie do działania - kazał też mi się cieszyć i uśmiechać, choć często jest to dla mnie trudne. Jestem mu za to wdzięczna. Wzruszająca była też cała oprawa. Taniec, teatr i przede wszystkim wspaniała muzyka! Jeszcze nigdy nie słuchałam na YouTube piosenek religijnych, do czego to doszło. :P A tak.. teraz w domu wybrzmiewa Jesus Christ, You Are My Life i Błogosławieni Miłosierni. Te utwory, razem z nieśmiertelną Barką, wywołują na mojej twarzy uśmiech i łzy w oczach jednocześnie. Takie paradoksy - to ciekawe, że do tego mnie właśnie doprowadziły ŚDM. Ilekroć przechodziłam w czasie tych dwóch tygodni po centrum Krakowa, tyle razy uśmiechałam się szeroko. Masa ludzi, wszyscy radośni, zjednoczeni, tańczący i śpiewający. Wszędzie wokoło flagi z całego świata, okrzyki w różnych językach, wszystkie kolory skóry, osoby świeckie tuż obok konsekrowanych - dla mnie to wyjątkowe przeżycie spotkać się z czymś takim. Wracałam więc do domu naładowana pozytywną energią, szczególnie, że równie miło zaskoczyła mnie organizacja! Nie było chaosu, a jeśli już, to tylko ten pozytywny, spowodowany przez tysiące pielgrzymów. Wszystko było opanowane przez masę policji, straż pożarną, ekipy ratownicze, snajperów, wolontariuszy i wszelkie możliwe służby, które przyczyniły się do porządku. Jestem pełna podziwu i pozytywnie zaskoczona. Oprócz świetnej ochrony wydarzenia przez powyższe służby, zwróciłam też uwagę na drobniejsze, ale również istotne szczegóły. Doskonale działały ekipy oczyszczające/ sprzątające, wszędzie rozstawiono toalety i punkty z żywnością. Komunikacja miejska też jeździła jak najlepiej mogła. Serio - pełen szacunek.
Co do naszych gości - byli super! Nigdy wcześniej nie spotkałam się z żadną osobą z Ameryki Południowej, więc ucieszyłam się, że nasi pielgrzymi będą z Peru. Przyjechali do nas Julio, Jennifer i Maria. Byli cały czas uśmiechnięci, pełni wiary i miłości do papieża. Co prawda, nie było zbyt łatwo się z nimi porozumieć (właściwie tylko Jenii coś tam mówiła po angielsku), ale wynagradzali to swoim ciepłem i otwartością. Tłumacz Google i słownik stały się naszymi przyjaciółmi i nasze dialogi wspomagane były pisaniem pewnych zwrotów w internecie. Często jednak wystarczyło połączenie dobrych chęci, uśmiechu, angielskiego, hiszpańskiego, polskiego i gestykulacji, by się porozumieć. I to właśnie jest niesamowite! Nieważne co kogo dzieli - kilometry, kultura, kolor skóry, mentalność... - jeżeli ma się dobre chęci i otwarte serce, da się porozumieć, naprawdę. :) Moja mama śmieszkowała oczywiście z moich angielsko - hiszpańskich wypowiedzi (w liceum uczyłam się hiszpańskiego, z miernym skutkiem) z dużą domieszką gestykulacji. Zdania typu: "A que hora you leave the casa?", czy "Soy tired tambien", przejdą do historii. :D Szczerze powiem, że tyle ile nauczyłam się hiszpańskiego w ten tydzień, to się uczyłam z dwa miesiące w szkole. Najśmieszniejsze było to, że Peruwiańczycy (może oprócz Jennifer czasem) twardo mówili do nas w ojczystym języku, nie przejmując się, czy rozumiemy, czy nie. To takie południowe.. :P Rekordy popularności w rodzinie bije godzinna nauka gry na gitarze, którą zafundował mi Julio, tłumacząc mi oczywiście wszyściutko po hiszpańsku. :D Ale wiecie co? Nawet byłam się stanie z nim dogadać, nawet coś tam zrozumiałam! Potem graliśmy i śpiewaliśmy Cichą Noc (no bo Święta są prawda...), śpiewając ją w wersji polskiej i hiszpańskiej (Noche de Paz). Także było zabawnie. Dostaliśmy śliczne pamiątki, wieeele uśmiechu i wdzięczności i co najważniesze.. już wiem jak jest jajecznica - HUEVOS REVUELTOS.
Francuzeczki mieszkające u babci: Maeva, Luisa i Marie były również przekochane. Kilka razy byłam u babci i rozmawiałam z nimi, bo ich angielski stał jednak na wyższym poziomie niż język naszych gości. Poleciły mi piękne miejsca we Francji i fajne, francuskie filmy, przywiozły wino, były baaardzo kochane. Babcia nie zna francuskiego i angielskiego, więc mogły się porozumieć tylko na tyle, na ile wyczytały w słowniku, ale dziewczyny pokochały babcię od razu (jak tu jej nie kochać!). Co prawda babcia twardo wciskała im szynkę na śniadanie, podczas gdy francuski poranny posiłek = bagietka i dżem, ale i tak bardzo się nawzajem pokochały. Będę z nimi w kontakcie i liczę na Marsylię w przyszłym roku. :P
Podsumowując, Światowe Dni Młodzieży były dla mnie wspaniałym czasem, w którym mogłam poznać ludzi różnych kultur i posłuchać mądrych słów papieża Franciszka. ŚDM dobrze podsumował też Janek ze Stay Fly - całkowicie się zgadzam z jego postem. Chciałabym by tego typu wydarzenia odbywały się w Polsce częściej, bo widzę, że ten tydzień wniósł wiele radości i światła do naszego miasta. :)
Prezenty od naszych Peruwiańczyków są super! Nie jest nim jednak kaktus - dałam go tu bo pasował.
Przez ten rok nasłuchałam się mnóstwo złego o nadchodzących ŚDM. Krytykowano decyzję o organizacji wydarzenia w Krakowie, siano panikę, pluto jadem na pielgrzymów, szczególnie w internecie. Dlaczego? Powiem szczerze, że niczym przysłowiowa owca w pewnym momencie chciałam dołączać do złorzeczącego tłumu, tym samym idąc za stadem. Zastanawiałam się: po co właściwie przyjmuję tych pielgrzymów, czy jest sens iść na różne wydarzenia, koncerty, czy powinnam w ogóle wychodzić z domu... Być może, gdyby nie to niezadowolenie zbierające się wokoło mnie, zostałabym nawet wolontariuszem. Nie wiem skąd te postawy polskiego społeczeństwa, które uważa się w 95% za katolickie, bardzo to smutne. Mam wrażenie, że największa fala hejtu rozpowszechniła się na Facebooku i gotowałam się czytając niektóre komentarze. Półtora roku temu, kiedy podejmowaliśmy decyzję o przyjęciu pielgrzymów w naszym domu, było to dla mnie całkowicie naturalne, że będą u nas spać. Nie pomyślałam w ogóle, iż mogłoby być inaczej. Gdy w tym roku oglądałam ironiczne komentarze, dotyczące przyjmowania ludzi z całego świata za darmo, po prostu było mi smutno. "Ja bardzo chętnie przyjmę ludzi, ale 100 euro za nocleg" - czytałam tego typu komentarze. Ale śmieszki, no naprawdę. Bo przecież ludzie przyjmują ich ZA DARMO - ale frajerzy. Tak - jesteśmy frajerami, goszczącymi przesympatycznych ludzi z Peru, których nigdy byśmy nie poznali gdyby nie ŚDM. Moja babcia też jest frajerką - to u nas rodzinne, gościła bowiem trzy urocze Francuzki, z którymi właściwie się zaprzyjaźniłam. Pogadałyśmy o francuskich filmach, wymieniłyśmy adresy, dostałam też zaproszenie do Marsylii. Także no, jestem zadowolona z naszego rodzinnego frajerstwa.
Ale koniec hejtu. Właściwie w obecnej sytuacji hejtuję hejt, także też nie jest dobrze. :P Chciałam zaznaczyć, że całkowicie zakochałam się w papieżu Franciszku i mimo, że na niektóre wydarzenia z nim związane wybrałam się osobiście, a inne widziałam tylko w telewizji, dużo się od tego człowieka dowiedziałam. Mówił takie mądre rzeczy - mądre, szczere i prawdziwe. Nie były to słowa górnolotne, niezrozumiałe, ale z prostym przekazem, docierające do każdego, pragnącego słuchać człowieka. Wspomnienie zmarłego wolontariusza, słowa o wystrzeganiu się przedwczesnej emerytury i życia na kanapie i posłanie do szerzenia chrześcijańskiej radości opartej na filarach: pamięci i odwadze - to wszystko złożyło mi się w ostatnim dniu w idealną układankę. Jego słowa były mądre, piękne i naprawdę miały sens. Na czuwaniu oraz mszy posłania kilka razy się popłakałam. Nie jestem żadną dewotką, nie żeby coś - ale to co papież mówił, trafiło w mój czuły punkt. Bo właśnie bywa tak, że ja nie doceniam tego co mam, jestem takim emerytem i kanapowcem w jednym, a ponadto za mało we mnie odwagi. Franciszek pobudził mnie do działania - kazał też mi się cieszyć i uśmiechać, choć często jest to dla mnie trudne. Jestem mu za to wdzięczna. Wzruszająca była też cała oprawa. Taniec, teatr i przede wszystkim wspaniała muzyka! Jeszcze nigdy nie słuchałam na YouTube piosenek religijnych, do czego to doszło. :P A tak.. teraz w domu wybrzmiewa Jesus Christ, You Are My Life i Błogosławieni Miłosierni. Te utwory, razem z nieśmiertelną Barką, wywołują na mojej twarzy uśmiech i łzy w oczach jednocześnie. Takie paradoksy - to ciekawe, że do tego mnie właśnie doprowadziły ŚDM. Ilekroć przechodziłam w czasie tych dwóch tygodni po centrum Krakowa, tyle razy uśmiechałam się szeroko. Masa ludzi, wszyscy radośni, zjednoczeni, tańczący i śpiewający. Wszędzie wokoło flagi z całego świata, okrzyki w różnych językach, wszystkie kolory skóry, osoby świeckie tuż obok konsekrowanych - dla mnie to wyjątkowe przeżycie spotkać się z czymś takim. Wracałam więc do domu naładowana pozytywną energią, szczególnie, że równie miło zaskoczyła mnie organizacja! Nie było chaosu, a jeśli już, to tylko ten pozytywny, spowodowany przez tysiące pielgrzymów. Wszystko było opanowane przez masę policji, straż pożarną, ekipy ratownicze, snajperów, wolontariuszy i wszelkie możliwe służby, które przyczyniły się do porządku. Jestem pełna podziwu i pozytywnie zaskoczona. Oprócz świetnej ochrony wydarzenia przez powyższe służby, zwróciłam też uwagę na drobniejsze, ale również istotne szczegóły. Doskonale działały ekipy oczyszczające/ sprzątające, wszędzie rozstawiono toalety i punkty z żywnością. Komunikacja miejska też jeździła jak najlepiej mogła. Serio - pełen szacunek.
Co do naszych gości - byli super! Nigdy wcześniej nie spotkałam się z żadną osobą z Ameryki Południowej, więc ucieszyłam się, że nasi pielgrzymi będą z Peru. Przyjechali do nas Julio, Jennifer i Maria. Byli cały czas uśmiechnięci, pełni wiary i miłości do papieża. Co prawda, nie było zbyt łatwo się z nimi porozumieć (właściwie tylko Jenii coś tam mówiła po angielsku), ale wynagradzali to swoim ciepłem i otwartością. Tłumacz Google i słownik stały się naszymi przyjaciółmi i nasze dialogi wspomagane były pisaniem pewnych zwrotów w internecie. Często jednak wystarczyło połączenie dobrych chęci, uśmiechu, angielskiego, hiszpańskiego, polskiego i gestykulacji, by się porozumieć. I to właśnie jest niesamowite! Nieważne co kogo dzieli - kilometry, kultura, kolor skóry, mentalność... - jeżeli ma się dobre chęci i otwarte serce, da się porozumieć, naprawdę. :) Moja mama śmieszkowała oczywiście z moich angielsko - hiszpańskich wypowiedzi (w liceum uczyłam się hiszpańskiego, z miernym skutkiem) z dużą domieszką gestykulacji. Zdania typu: "A que hora you leave the casa?", czy "Soy tired tambien", przejdą do historii. :D Szczerze powiem, że tyle ile nauczyłam się hiszpańskiego w ten tydzień, to się uczyłam z dwa miesiące w szkole. Najśmieszniejsze było to, że Peruwiańczycy (może oprócz Jennifer czasem) twardo mówili do nas w ojczystym języku, nie przejmując się, czy rozumiemy, czy nie. To takie południowe.. :P Rekordy popularności w rodzinie bije godzinna nauka gry na gitarze, którą zafundował mi Julio, tłumacząc mi oczywiście wszyściutko po hiszpańsku. :D Ale wiecie co? Nawet byłam się stanie z nim dogadać, nawet coś tam zrozumiałam! Potem graliśmy i śpiewaliśmy Cichą Noc (no bo Święta są prawda...), śpiewając ją w wersji polskiej i hiszpańskiej (Noche de Paz). Także było zabawnie. Dostaliśmy śliczne pamiątki, wieeele uśmiechu i wdzięczności i co najważniesze.. już wiem jak jest jajecznica - HUEVOS REVUELTOS.
Francuzeczki mieszkające u babci: Maeva, Luisa i Marie były również przekochane. Kilka razy byłam u babci i rozmawiałam z nimi, bo ich angielski stał jednak na wyższym poziomie niż język naszych gości. Poleciły mi piękne miejsca we Francji i fajne, francuskie filmy, przywiozły wino, były baaardzo kochane. Babcia nie zna francuskiego i angielskiego, więc mogły się porozumieć tylko na tyle, na ile wyczytały w słowniku, ale dziewczyny pokochały babcię od razu (jak tu jej nie kochać!). Co prawda babcia twardo wciskała im szynkę na śniadanie, podczas gdy francuski poranny posiłek = bagietka i dżem, ale i tak bardzo się nawzajem pokochały. Będę z nimi w kontakcie i liczę na Marsylię w przyszłym roku. :P
Podsumowując, Światowe Dni Młodzieży były dla mnie wspaniałym czasem, w którym mogłam poznać ludzi różnych kultur i posłuchać mądrych słów papieża Franciszka. ŚDM dobrze podsumował też Janek ze Stay Fly - całkowicie się zgadzam z jego postem. Chciałabym by tego typu wydarzenia odbywały się w Polsce częściej, bo widzę, że ten tydzień wniósł wiele radości i światła do naszego miasta. :)
Komentarze
Prześlij komentarz